Dramat braci Pappalardi z miejscowości Gravina, którzy zaginęli w czerwcu 2006 roku, wstrząsnął opinią publiczną we Włoszech i ujawnił tragiczne w skutkach zaniedbania służb, uczestniczących w ich poszukiwaniach. Zwłoki chłopców znaleziono przypadkowo po półtora roku, pod koniec lutego, podczas akcji ratunkowej, gdy z tego samego szybu wyciągano innego chłopca, który wpadł tam w trakcie zabawy. Codziennie włoskie gazety przynoszą coraz bardziej dramatyczne szczegóły agonii braci w głębokim szybie na terenie opustoszałego budynku. Z rezultatów autopsji wynika, że 11-letni Salvatore z licznymi obrażeniami odniesionymi w upadku, konał od 36 do 48 godzin. Czuwał przy zwłokach dwa lata starszego Francesco, który zmarł po około 5-8 godzinach. Bezpośrednią przyczyną śmierci starszego brata były ciężkie obrażenia; stracił przytomność pół godziny po upadku. Młodszy chłopiec umierał - ogłosili lekarze - w strasznych męczarniach, z zimna, głodu i wykrwawienia. Na początku starał się pomóc ciężej rannemu bratu, opatrując kawałkiem spodni jego ranę. Chłopcy nie doczekali pomocy. Nikt nie szukał ich na dnie szybu w pobliżu miejsca, gdzie często się bawili. Gdy zaginęli, ekipy odpowiedzialne za poszukiwania, przeczesywały nawet odległe obozowiska Romów i szukały dzieci w Rumunii. Tymczasem nie szukano ich w rodzinnej miejscowości. Dlatego na łamach gazet pojawiają się poważne oskarżenia pod adresem wszystkich tych, którzy brali udział w operacji, nagłośnionej w 2006 roku przez wszystkie włoskie media. W areszcie od listopada zeszłego roku przebywa ojciec braci, któremu postawiono zarzuty zabójstwa i ukrycia zwłok. Gazety podkreślają, że wciąż nie wiadomo, jaka była jego rola w tej tragedii i czy przyczynił się do śmierci dzieci. On sam twierdzi, że jest niewinny. Prokuratura nie wyklucza zaś, że to on wrzucił chłopców do szybu i dlatego odrzuca wniosek o jego zwolnienie.