"Niemiecki kanclerz słabego zdrowia? Dla wielu było to i jest nie do pomyślenia. Kiedy poprzedni szefowie rządów poważnie chorowali, przemilczano to albo świadomie bagatelizowano" - pisze w środę dpa i dodaje, że okazywanie słabości na urzędzie szefa niemieckiego rządu najwyraźniej było wykluczone. Zapewne obawiano się, że mogłoby to zostać wykorzystane - przez przeciwników politycznych albo i przez konkurentów z własnej partii kanclerza. W przypadku socjaldemokraty Willy Brandta spekulowano, że mógł cierpieć na depresję, ponieważ regularnie wycofywał się na kilka dni z życia publicznego. Krótko przed jego odejściem z urzędu oficjalnie mówiło się o "przeziębieniu z gorączką". Później Brandt (zmarły w 1992 r.) przyznał: "w rzeczywistości byłem wykończony". Jego następca Helmut Schmidt (również z SPD, zm. w 2015 r.) w 2014 r. w jednym z wywiadów na pytanie, czy ukrywano depresję Brandta, odpowiedział: "Nie mówiliśmy o tym, milcząco przyjmowaliśmy to do wiadomości. A on (Brandt) wspaniale wykonywał przecież swoją pracę". "Około stu razy znaleziono mnie nieprzytomnego" Schmidt też miał problemy ze zdrowiem. Regularnie dochodziło u niego do utraty przytomności, o czym nie informowano oficjalnie, kiedy był kanclerzem. "Nie mówiliśmy o tym, było jasne, że nic nie powiemy. Decydujące znaczenie ma to, żeby otoczenie polityka trzymało gębę na kłódkę" - powiedział w jednym z wywiadów. "Prawdopodobnie około stu razy znaleziono mnie nieprzytomnego. Najczęściej taka utrata przytomności trwała kilka sekund, ale czasem także kilka minut. Z powodzeniem to zatajaliśmy - i nie przeszkadzało mi to w pełnieniu obowiązków szefa rządu" - dodał. Także chadecki kanclerz Helmut Kohl borykał się z problemami zdrowotnymi. Krótko przed zjazdem CDU we wrześniu 1989 r. cierpiał z powodu ogromnego bólu i właściwie natychmiast powinien był poddać się operacji prostaty. Porozumiał się jednak z lekarzami w sprawie tymczasowej interwencji, następnego dnia udał się na zjazd partii i jakoś to wytrzymał. Wycofanie się z udziału w zjeździe było dla niego nie do pomyślenia, ponieważ obawiał się wewnątrzpartyjnego puczu. Jego lekarz był przy nim na tamtym zjeździe; przedstawiono go jako "nowego współpracownika". Kohl (zm. w 2017 r.) przyznał to w swoich wspomnieniach.