i dojdzie do rozłamu, wobec którego USA będą bezradne i na którym skorzysta Iran. Niewiele rzeczy zaszkodziłoby regionowi bardziej niż rozszerzenie się konfliktu irackiego na inne kraje arabskie. Część z nich to sojusznicy USA lękający się o własną stabilność wobec nowych oznak ekstremizmu. Irak też by ucierpiał, gdyby jego sąsiedzi zaczęli wspierać tę czy inną stronę jego wewnętrznego konfliktu, który może przeobrazić się w otwartą wojnę domową. Jednak, jak się wydaje, wydarzenia przybierają taki właśnie obrót. Umiarkowane sunnickie rządy takich krajów jak Jordania, Arabia Saudyjska i Egipt odnoszą się z coraz większą nieufnością do szyitów, których pozycja w regionie umocniła się, gdy zdobyli władzę w Iraku. Szyici odwzajemniają się tym samym. Oficjele jordańscy bagatelizują afront, jaki spotkał króla, i mówią, że program wizyt Malikiego i Busha nie przewidywał oficjalnego spotkania Busha, Malikiego i Abdullaha II, lecz tylko krótkie spotkanie prywatne. To samo twierdzą Amerykanie. Maliki powiedział, że nie zamierzał urazić Abdullaha ani Busha. Zwrócił uwagę, że miał już osobne spotkanie z królem. - Spotkania trójstronnego nie było w naszym programie - oświadczył. Jednak towarzyszący Malikiemu w podróży dwaj wysocy rangą oficjele powiedzieli anonimowo agencji Associated Press, że premier w ogóle nie chciał lecieć do Ammanu, a gdy się tam już znalazł, nie chciał żadnej "trzeciej strony" w swoich rozmowach z Bushem. - Nalegaliśmy na odwołanie tego spotkania - powiedział jeden z oficjeli. - Irak nie potrzebuje włączania trzeciej strony. Być może Maliki bał się, że jego twardogłowi zwolennicy szyiccy, którzy wstrzymali udział w pracach rządu na znak protestu przeciwko rozmowom z Bushem, uznają go za słabego polityka. Jako szef zdominowanego przez szyitów rządu irackiego Maliki mógł się także obawiać, że wpadnie w polityczną zasadzkę, gdy Bush i Abdullah zaczną wspólnie nalegać, aby wyciągnął rękę do twardogłowych sunnitów i wziął w karby szyickie milicje. Albo też, jak sądzi jordański analityk Labib Kamhawi, po prostu nie chciał wyglądać przy królu Abdullahu II jak partner niższy rangą. Abdullah oburzył wielu szyitów, gdy dwa lata temu ostrzegł przed powstaniem szyickiego "półksiężyca" rozciągającego się od Iranu po Liban. Kilka dni temu król powiedział zaś, że Bliski Wschód może stać się wkrótce miejscem trzech wojen domowych - w Iraku, Libanie i na terytoriach palestyńskich. Połowę 5,5 mln mieszkańców Jordanii stanowią uchodźcy palestyńscy, a przeszło pół miliona uciekinierzy z Iraku. Od wiosny liczba tych ostatnich powiększa się każdego miesiąca o kilkadziesiąt tysięcy. Abdullah ma powody, by obawiać się otwartej wojny domowej w Iraku i być może swoją ostatnią wypowiedzią chciał po prostu uruchomić dzwonki alarmowe na całym świecie. Jednak, jak powiedział Kamhawi, szyici oceniają to oświadczenie jako antyszyickie i antyirańskie. Co gorsza, prztyczek w Ammanie nie był odosobniony. Tego samego wieczora arabskie stacje telewizyjne podały, że przywódca największej irackiej partii szyickiej Abdel Aziz al-Hakim oświadczył, iż w razie wybuchu wojny domowej największymi przegranymi będą iraccy arabscy sunnici. Hakim natychmiast zaprzeczył, aby udzielił takiej wypowiedzi. Zaraz też wydał oświadczenie, że w wojnie domowej ucierpieliby wszyscy, a nie jakieś jedno wyznanie. Jednak w dziennikach telewizyjnych na całym Bliskim Wschodzie dominowały ostre polemiki przywódców sunnickich z domniemanym ostrzeżeniem Hakima. W tle tych wszystkich sporów kryje się Iran, kraj w większości szyicki. Sunnici w Iraku (20 procent ludności kraju) i na całym arabskim Bliskim Wschodzie (gdzie stanowią wyraźną większość muzułmanów) od dawna twierdzą, że Iran wtrąca się w sprawy Iraku. Z niepokojem obserwują umacnianie się wpływów Teheranu nie tylko w Iraku, lecz również w takich krajach jak Liban, gdzie Iran udziela pomocy szyickiej radykalnej partii . Szyici w Iraku (60 proc. ludności) odpowiadają, że choć łączą ich z Iranem naturalne więzy wspólnego wyznania, nie są marionetką Teheranu. Mówią, że sunnici w kraju i za granicą po prostu nie mogą znieść tego, iż po upadku reżimu Saddama Husajna szyici zdobyli władzę w Iraku i poczuli się pewniej w całym regionie. Administracja Busha liczyła, że łatwiej będzie wygasić przemoc w Iraku, jeśli uda się nakłonić sympatyków partyzantki sunnickiej do rozmów z rządem Malikiego. Dlatego naciska swych sunnickich sojuszników na Bliskim Wschodzie, jak Jordania, by pomogli do tego doprowadzić. Jednak wydarzenia ostatnich kilku dni wskazują, że posunięcie to może okazać się ryzykowne.