"W prowincji Ghazni dobiegła końca prowadzona od kilku miesięcy na szeroką skalę operacja sojuszniczych Sił i Służb Specjalnych" - podaje DO w oficjalnym komunikacie. "W wyniku intensywnych działań operacyjnych oraz prac wywiadowczych wyeliminowano Hafiza Sardara. Zabity talibski dowódca odpowiedzialny był m.in. za organizację i przeprowadzenie skutecznego ataku na szefa prokuratury i przewodniczącego Rady w prowincji Ghazni oraz atak na patrol 21 grudnia 2011 roku, w wyniku którego zginęło pięciu polskich żołnierzy". W walce, jaka wywiązała się podczas próby ujęcia komendanta, poległ również jego ochroniarz. Z zapewnień ppłk Mirosława Ochyry, rzecznika DO wynika, że w operacji tej nie zginął żaden z żołnierzy ISAF. "Nie odnotowano również strat wśród ludności cywilnej" - czytamy w komunikacie. Było już kilka prób - Operacja Wojsk Specjalnych została przeprowadzona wczoraj, w późnych godzinach wieczornych, w polskiej strefie odpowiedzialności w dystrykcie Khwaja Omari na ternie prowincji Ghazni - mówi Ochyra. - Próby pojmania Hafiza Sardara podejmowane były już kilkakrotnie, jednak częsta zmiana dyslokacji, wyglądu i sposobu działania terrorysty uniemożliwiły jego przechwycenie. Tym razem kompleksowe informacje zebrane przez polskie służby wywiadowcze przyczyniły się do bezpośredniego, skutecznego działania Wojsk Specjalnych ISAF. Ująć lub zabić Hafiz Sardar - tak jak setki talibskich dowódców różnego szczebla - znajdował się na tak zwanej JPEL, "priorytetowej liście celów" ISAF. Jak pisze dziennikarzy INTERIA.PL Marcin Ogdowski, autor książki "zAfganistanu.pl. Alfabet polskiej misji", JEPL "wyznacza ramy operacji 'capture or kill'. (ang. ująć lub zabić). U jej podłoża leży przekonanie, że likwidacja bądź uwięzienie wskazanych w JPEL osób z czasem doprowadzi do paraliżu rebelianckich struktur. Bo miejsca dotychczasowych komendantów będą zajmować coraz mniej doświadczeni ludzie. Taka argumentacja brzmi logicznie, choć sama strategia budzi liczne kontrowersje. Nie wiem nic o wpadce Polaków, jednak zachodnie media co jakiś czas donoszą o zabijaniu cywilów, przez pomyłkę wciągniętych na JPEL. Co bardziej radykalne tytuły określają nawet przeznaczone do realizacji tych zadań oddziały mianem 'szwadronów śmierci'". Hafiz Sardar zginął, jednak w licznych operacjach, przeprowadzanych przez polskich komandosów, talibskim komendantom udawało się ujść z życiem. Oto przykłady cytowane za książką naszego reportera: "Wszystko wskazywało na to, że 9 sierpnia 2011 roku będzie ostatnim dniem jego życia. Wieczorem, jak grozili porywacze, ujęty przez rebeliantów Afgańczyk miał zostać stracony - osobiście przez lokalnego dowódcę talibów. Czym zawinił? Bojownicy podejrzewali go o kontakty z ISAF, zarzucając mu, że kilkanaście dni wcześniej wydał subgubernatora sił rebelianckich w dystrykcie Andar - Mullaha Janana. Na szczęście w okolicach wioski Sahib Khan znalazł się człowiek współpracujący z koalicją. To on przekazał informacje o planowanej egzekucji. Akcja odbicia zakładnika miała standardowy przebieg. "Gromików" - jak zwykło się określać żołnierzy GROM-u - na miejsce przerzuciły śmigłowce transportowe Mi-17, ubezpieczane przez szturmowe Mi-24. "Porywacze zostali całkowicie zaskoczeni i zakładnika uwolniono bez jednego wystrzału. Afgańczyk przetrzymywany był w budynku prowizorycznej stacji pomp przez kilka dni. Odwodnionego i wyczerpanego, przetransportowano do polskiej bazy Ghazni, gdzie udzielono mu pierwszej pomocy" - mogliśmy przeczytać w oficjalnym komunikacie. Oczywiście, nie była to jedyna akcja, przeprowadzona przez operatorów z Task Force 49 (TF-49), jak nazywa się stacjonujący w Afganistanie komponent GROM-u. Zatrzymanie wspomnianego Mullaha Janana było również dziełem "gromowców". I przy okazji sporym sukcesem, bowiem ujęty mężczyzna był odpowiedzialny nie tylko za planowanie i organizowanie ataków na żołnierzy ISAF - to on stał za porwaniem i zabójstwem trzy lata wcześniej kilku afgańskich inżynierów. Zaś z uzyskanych przez polski kontrwywiad informacji wynikało, że kilka dni przed zatrzymaniem, Janan osobiście zastrzelił dwóch pracowników prywatnej firmy afgańskiej, zajmującej się eskortą i konwojami. Co więcej, w trakcie tej samej operacji w ręce Polaków wpadł inny talibski dowódca, Bashir Ahmad, specjalizujący się w konstruowaniu ładunków IED. Z kolei w czerwcu 2011 roku "gromowcy" odbili porwanego przez talibów przedstawiciela kabulskiego Ministerstwa Edukacji na dystrykt Andar, Taza Gula, przetrzymywanego w wiosce Yaqub. I tym razem "spadający z nieba" operatorzy zaskoczyli rebeliantów. Ci zaczęli wiać, po drodze porzuciwszy zakładnika. Jednak daleko nie uciekli - spośród dwunastu zatrzymanych, ośmiu zidentyfikowano jako osoby zaangażowane w działalność rebeliancką. Oprócz talibów, "specjalsi" przechwycili również 20-kilogramowego "ajdika" oraz kilka sztuk granatów i "kałachów" z zapasem amunicji. Nieco ponad miesiąc wcześniej, w nocy z 17 na 18 maja, TF-49 zatrzymał kolejną talibską "szychę" - Abdula Manana, odpowiedzialnego za liczne ataki na polskich żołnierzy współorganizatora głośnego porwania kilkudziesięciu południowokoreańskich wolontariuszy w lipcu 2007 roku. Warto przypomnieć, że wówczas - w wyniku żądań porywaczy - rząd Korei Południowej wycofał z Afganistanu część swoich wojsk. Jak ustalił polski kontrwywiad, Manan w alternatywnej administracji talibskiej pełnił funkcję głównego sędziego dla prowincji Ghazni. "Za współpracę z administracją państwową oraz Afgańskimi Siłami Bezpieczeństwa skazał na śmierć przedstawiciela legalnej władzy sądowniczej oraz dwóch uczniów liceum. Odpowiada też za zamach bombowy, w wyniku którego śmierć poniosło 15 Afgańczyków" - napisano w raporcie Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Rzecz jasna operacje sił specjalnych w Afganistanie - celowo piszę "sił", bowiem stacjonuje tam również drugi zespół bojowy, TF-50, składający się z żołnierzy 1 Pułku Specjalnego z Lublińca - są z zasady tajne. Dowiadujemy się o nich po fakcie, a ilość szczegółów jest zwykle skąpa. Wiadomo jednak, że o ile odbijanie zakładników to działalność doraźna, o tyle polowanie na ludzi pokroju Mullaha Janana, Bashira Ahmada, czy Abdula Manana, jest częścią (...) strategii "capture or kill"." Czytaj bloga "Z Afganistanu" Marcina Ogdowskiego