Ostatni samolot C-17 wystartował z międzynarodowego lotniska im. Hamida Karzaja 30 sierpnia o 15:29 czasu wschodnioamerykańskiego (tj. 21:29 czasu polskiego i 23:59 czasu afgańskiego) - oznajmił szef dowództwa, odpowiadającego za operacje sił USA w regionie Bliskiego Wschodu i Azji Środkowej gen. Kenneth F. McKenzie. Dodał, że ostatnim, który wszedł na pokład samolotu, był charge d'affairs ambasady USA Ross Wilson. - Żadne moje słowa nie potrafią zawrzeć pełnej miary poświęceń i osiągnięć tych, którzy tam służyli (...) Była to misja, która doprowadziła Osamę bin Ladena do zasłużonego końca, razem z wieloma innymi jego współpracownikami z al-Kaidy - zaznaczył dowódca, dodając iż jest dumny, że zarówno on, jak i jego syn brał w niej udział. Podkreślił jednocześnie, że odbyło to się kosztem życia 2461 amerykańskich żołnierzy i cywilów. Nie wszystkich udało się ewakuować z Afganistanu McKenzie stwierdził, że w ciągu ostatnich 18 dni siły USA przeprowadziły największą w historii akcję ewakuacyjną cywilów, umożliwiając łącznie wydostanie się z kraju 123 tys. osób, w tym 6 tys. obywateli USA. - Chcieliśmy ewakuować wszystkich, ale sytuacja na to nie pozwoliła. (...) Myślę, że wykonaliśmy jednak dobrą robotę - ocenił McKenzie. Dodał, że w Afganistanie pozostało około 250 Amerykanów, a żołnierze do końca próbowali ewakuować wszystkich Amerykanów. Ostatniego dnia ewakuowano około tysiąca Afgańczyków. - Jest wiele smutku związanego z tym wyjściem. Nie wydostaliśmy wszystkich, których chcieliśmy. Ale myślę, że nawet gdybyśmy zostali jeszcze kolejne 10 dni, nie bylibyśmy w stanie ewakuować wszystkich - ocenił. "Twarde negocjacje" Amerykański generał podkreślił, że jest przekonany, że pozostali Amerykanie będą mogli wrócić do kraju, zaś USA będą kontynuowały "twarde negocjacje" z fundamentalistami i wykorzystają wszystkie możliwe środki nacisku, by umożliwić opuszczenie Afganistanu przez pozostałych obywateli USA, państw trzecich oraz afgańskich sojuszników USA. - Zaczynaliśmy tę akcję przy założeniu, że będziemy współpracować przy niej z naszymi sojusznikami - afgańską armią, lecz w ciągu 24 godzin okazało się, że musimy współpracować z dotychczasowymi wrogami - ocenił generał. Dodał jednak, że współpraca ta była "pragmatyczna", a talibowie włożyli znaczny wysiłek w zabezpieczenie lotniska w Kabulu i byli "bardzo pomocni" w końcowej fazie operacji. Podkreślił, że główne zagrożenie dla akcji stanowili terroryści Państwa Islamskiego, którzy do końca starali się zakłócić misję. Według wiedzy Pentagonu w Afganistanie przebywa ok. 2 tys. członków Państwa Islamskiego, głównie dzięki opróżnieniu więzień przez talibów podczas ich ofensywy. - To będzie spore wyzwanie dla talibów (...) Zbiorą to, co zasiali - powiedział wojskowy. USA były zmuszone zniszczyć sprzęt McKenzie poinformował, że podczas odwrotu siły USA były zmuszone zniszczyć nieokreśloną liczbę sztuk sprzętu, w tym m.in. śmigłowców. Jednocześnie dowódca zapewnił, że USA zachowają możliwość reagowania na zagrożenia terrorystyczne w Afganistanie bez obecności wojskowej na miejscu. Mówiąc o ewakuacji, McKenzie podziękował wszystkim sojusznikom Ameryki w ciągu 20-letniej misji, kierując szczególne uznanie dla Norwegów, którzy na lotnisku w Kabulu prowadzili szpital i przyczynili się do ewakuacji wielu osób. "Nasze zobowiązanie nie ma terminu końcowego" Szef dyplomacji USA Antony Blinken powiedział, że liczba obywateli USA chcących opuścić kraj mieści się między 100-200, jednak precyzyjne jej określenie nie jest łatwe. - Wielu z nich to wieloletni mieszkańcy Afganistanu. Wielu to podwójni obywatele z głębokimi korzeniami. Dla wielu jest to bolesny wybór - powiedział sekretarz stanu USA. Zapewnił jednak, że "zobowiązanie Ameryki" wobec nich trwa dalej, także wobec tych, którzy zmienią zdanie na temat pozostania w kraju. Blinken podkreślił, że w ciągu ostatnich 18 dni amerykańscy dyplomaci wykonali ponad 55 tys. telefonów i wysłali 33 tys. e-maili do obywateli USA w Afganistanie, dając im wiele możliwości opuszczenia kraju. Stwierdził też, że operacja ewakuacyjna była jednym z najtrudniejszych wyczynów w historii, choć przyznał, że "dziesiątki tysięcy" afgańskich współpracowników USA i innych narażonych na represje Afgańczyków pozostało w kraju. - Nasze zobowiązanie wobec nich nie ma terminu końcowego - powiedział Blinken, dodając, że USA będą wywierać presję na talibach, by pozwolili na emigrację afgańskich sojuszników Ameryki. - Rozpoczął się nowy rozdział w historii zaangażowania Stanów Zjednoczonych w Afganistanie. Nasza misja wojskowa się zakończyła. Rozpoczęła się misja dyplomatyczna - oznajmił. Jednocześnie poinformował, że ambasada USA w Kabulu przeniesie się do Dauhy w Katarze i stamtąd będzie koordynować m.in. międzynarodowe rozmowy z talibami, by zapewnić, że zrealizują swoją obietnicę umożliwienia opuszczenia kraju przez wszystkich, którzy tego chcą, w tym "tych, którzy pracowali z Amerykanami". - Talibowie chcą międzynarodowego uznania. Ale na jakiekolwiek uznanie czy wsparcie będą musieli zasłużyć - powiedział Blinken. Jak wyjaśnił, ma przez to na myśli m.in. umożliwienie swobodnego przepływu osób, dotrzymanie zobowiązań w sprawie walki z terroryzmem, powstrzymanie się od odwetów i szanowanie praw człowieka. Szef dyplomacji USA zapowiedział też, że Ameryka będzie kontynuować pomoc humanitarną dla Afganistanu, zaznaczając, że będzie ona płynąć nie do nowych afgańskich władz, lecz m.in. agencji ONZ i organizacji pozarządowych. "Chcemy szariatu, pokoju i stabilności" Chcemy utrzymać dobre relacje ze Stanami Zjednoczonymi i innymi państwami - oświadczył we wtorek rzecznik talibów Zabihullah Mudżahid. Po ewakuacji ostatnich żołnierzy amerykańskich z lotniska w Kabulu, talibowie przejęli kontrolę praktycznie nad całym Afganistanem. To zwycięstwo "wszystkich" Afgańczyków - powiedział rzecznik talibów. -Gratulacje dla Afganistanu (...). To zwycięstwo jest nasze, nas wszystkich. Chcemy mieć dobre relacje z USA i światem - zadeklarował Mudżahid na lotnisku w Kabulu. Według rzecznika talibów, "klęska Amerykanów to lekcja dla innych, którzy chcieliby nas pokonać". - Po 20 latach pokonaliśmy ich, nasz kraj jest teraz wolny - skomentował jeden z talibskich strażników lotniska. - To jasne czego oczekujemy. Chcemy szariatu, pokoju i stabilności - dodał. Rozpoczęta w reakcji na zamachy 11 września 2001 r. wojna w Afganistanie była najdłuższą w historii Ameryki. Według szacunków projektu Uniwersytetu Brown 20-letnia wojna pociągnęła za sobą łącznie ponad 165 tys. ofiar po obu stronach konfliktu, z czego niemal 50 tys. ofiar cywilnych. Wśród ofiar było także 1 144 żołnierzy międzynarodowej koalicji ISAF, w tym 44 Polaków. Ogólny koszt wojny dla USA szacowany na ponad 2,2 bln dolarów.