Według nieoficjalnych informacji reportera RMF FM, Krzysztofa Zasady, przedwczoraj wieczorem podczas towarzyskiego spotkania doszło do sprzeczki. Oficer BOR otwartą dłonią uderzył w twarz jednego z dyplomatów. Ten wezwał stacjonujących w bazie polskich żandarmów. Napastnik wdał się z nimi w szarpaninę. Po zatrzymaniu odmówił poddania się badaniu alkomatem. Żandarmeria Wojskowa nie udziela informacji w tej sprawie. Jej rzecznik ppłk Marcin Wiącek tłumaczy, że nie jest uprawniony do informowania o zdarzeniu i odsyła do Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Ta z kolei podkreśla, że funkcjonariusze BOR nie podlegają jej jurysdykcji. Jak powiedział rzecznik prasowy NPW płk Zbigniew Rzepa, sprawą zajmie się prokuratura cywilna. Która konkretnie, to zależy od miejsca zamieszkania funkcjonariusza BOR. Po otrzymaniu informacji o incydencie szef BOR polecił wszczęcie postępowania wyjaśniającego. - Podjęto także decyzję o odwołaniu funkcjonariusza do kraju. W tym czasie funkcjonariusz BOR nie wykonywał żadnych działań ochronnych - powiedział rzecznik BOR Dariusz Aleksandrowicz. Komentarza w sprawie incydentu odmówiło w czwartek MSZ. Jak wyglądała awantura? Świadkiem całego zdarzenia był wysłannik Interia.pl do Afganistanu, Marcin Wójcik. - BOR-owiec, o którym mowa upił się nocą prawie do nieprzytomności, nie było z nim kontaktu - mówi Wójcik - Na przemian to awanturował się, to przepraszał. Był agresywny, przeszkadzał. - Żołnierze się wściekli i najzwyczajniej w świecie postawili go do pionu. O to może chodzić w tej całej historii o "szamotaninie" - mówi Wójcik - To zwykły pijacki incydent.