Wcześniej źródła w Waszyngtonie, cytowane przez światowe agencje podały, że w czasie ataku talibów na natowską bazę wojskową Camp Bastion zginęło co najmniej dwóch amerykańskich marines. Są ranni, choć ich liczby i narodowości nie ujawniono. W Camp Bastion, oprócz Amerykanów i Brytyjczyków, służą jeszcze Duńczycy i Estończycy. Wnuk brytyjskiej królowej na terenie bazy przebywa od niedawna. Jako kapitan Wales jest tam pilotem śmigłowca bojowego Apache. Jego pobyt przewidziany jest na cztery miesiące. - Książę Harry nigdy nie był narażony na niebezpieczeństwo - powiedział rzecznik wspólnego dowództwa natowskich sił ISAF major Martyn Crighton. Jak podkreślił, obecnie sprawdza się, czy obecność księcia w jakikolwiek sposób wpłynęła na motywy działania napastników. Groźby talibów Przed kilkoma dniami afgańscy talibowie grozili, że zrobią wszystko co w ich mocy, aby zabić albo uprowadzić wnuka królowej Elżbiety II. Amerykanie nocny atak na bazę Camp Bastion opisali jako "zmasowany", "systematyczny" i "złożony". Użyto w nim pocisków rakietowych i moździerzowych. Napastnicy sforsowali ogrodzenie i ostrzelali kilka budynków w tym hangary, uszkadzając kilka samolotów. Użytkowana przez Brytyjczyków baza Camp Bastion przylega do amerykańskiej Camp Leatherneck. To właśnie Leatherneck był głównym celem ataku. W obu bazach przebywa ok. 21 tys. żołnierzy i cywilów. Komentatorzy zauważają, iż był to najpoważniejszy jak dotąd atak na Camp Bastion. Z początkiem roku afgański pracownik usiłował dokonać zamachu na życie amerykańskiego sekretarza obrony Leona Panetty w chwili, gdy lądował w Camp Bastion. Samochód, którym chciał staranować jego otoczenie stanął w płomieniach. Jeden Brytyjczyk został ranny. Brytyjczycy odpowiadają w amerykańskiej części bazy za ochronę pasa startowego. Prowincja Helmand w Afganistanie jest jedną z najniebezpieczniejszych w kraju. Brytyjskie i amerykańskie jednostki bojowe mają być wycofane z Afganistanu przed końcem 2014 r.