Pragnący zachować anonimowość przedstawiciel strony amerykańskiej potwierdził, że doszło do ataku na budynek dawnego hotelu Ariana. - Sytuacja wciąż się zmienia, trwa dochodzenie w sprawie ataku - powiedział, dodając, że zaatakowany stanowi część amerykańskiej ambasady i prawdopodobnie mieścił biura CIA. Sama Agencja nie skomentowała zajścia. Za to afgański kontrwywiad podał BBC, że zginął co najmniej jeden napastnik. Agenci w tym rejonie słyszeli wybuch oraz strzały trwające przez ok. 10 minut. Na tym etapie rozwoju sytuacji nie wiadomo, czy do incydentu doszło wewnątrz budynku czy tuż przed nim. Przedstawiciel afgańskich służb wywiadowczych powiedział: "Jedyne, co możemy potwierdzić, to, że CIA musiała wpuścić kogoś do środka, a ta osoba okazała się napastnikiem. To jedyne logiczne wyjaśnienie". Zaatakowany budynek położony jest w najbardziej strzeżonej części Kabulu - w pobliżu znajduje się ambasada Stanów Zjednoczonych i bazy wojskowe NATO. Przedstawiciel pobliskiego pałacu prezydenckiego powiedział BBC, że "po tym, jak rozległa się eksplozja, (w pobliżu - PAP) przejeżdżał pojazd Afgańskiej Armii Narodowej (ANA). Strażnicy zatrudnieni przez CIA ostrzelali pojazd myśląc, że to z niego przypuszczono atak". Według tego źródła ranni zostali dwaj żołnierze ANA, jeden ochroniarz przypuszczalnej siedziby CIA i jeden funkcjonariusz prezydenckiej ochrony. Przed blisko dwoma tygodniami talibscy rebelianci z tzw. siatki Hakkaniego zaatakowali dzielnicę w centrum Kabulu, w tym m.in. ambasadę USA i miejscową siedzibę NATO. Podczas trwających ponad 20 godzin walk zginęło co najmniej 25 osób. USA oskarżyły służby wywiadowcze Pakistanu ISI o wspieranie siatki Hakkaniego, czemu Islamabad zaprzeczył.