- Co najmniej jeden napastnik zdołał się ukryć. Otworzył ogień w chwili przybycia delegacji. Zginął jeden żołnierz, a jeden policjant odniósł obrażenia - podał rzecznik MSW Sedik Sedikki. Wszczęto akcję mającą na celu schwytanie zamachowca lub zamachowców - dodał. Według reportera agencji AFP, który był na miejscu w chwili ataku, strzelanina trwała ok. dwóch minut. Jak podał, w delegacji uczestniczyło dwóch braci prezydenta Hamida Karzaja. Według reportera agencji dpa, strzałom towarzyszyły eksplozje. Część delegacji skierowała się z powrotem do miasta Kandahar oddalonego o ok. 45 km, a pozostali jej uczestnicy zostali na miejscu, by zbadać zajście - podał jeden z uczestników delegacji. - Mogę potwierdzić, że talibowie przypuścili atak z kilku stron na (afgańską) delegację rządową, która udała się na miejsce, by spotkać się z mieszkańcami i starszyzną plemienną. Jest to obszar, na którym aktywni są talibowie - powiedział przedstawiciel władz afgańskich. Również we wtorek w mieście Dżalalabad, na wschodzie kraju, ok. 600 studentów uczestniczyło w proteście przeciw incydentowi z udziałem amerykańskiego żołnierza, skandując "Śmierć Ameryce! Śmierć Obamie!". Według mieszkańców trzech wsi, w których doszło do masakry, sierżant armii USA chodził od drzwi do drzwi i strzelał do cywilów. Zabił 16 osób, w tym dziewięcioro dzieci; ciała niektórych ofiar podpalił. Żołnierz, który w pojedynkę dokonał ataku, został zatrzymany i przebywa w bazie NATO. Śledztwo w jego sprawie prowadzą amerykańskie władze wojskowe we współpracy z władzami afgańskimi. W odwecie afgańscy talibowie zagrozili, że podwoją ataki przeciwko siłom USA i będą obcinać głowy amerykańskim żołnierzom.