Przed siedzibą islandzkiego parlamentu, Altingu, zebrały się wieczorem tłumy mieszkańców, domagających się ustąpienia nie tylko premiera, ale całego rządu - bo niejasne interesy za pośrednictwem panamskiej kancelarii prawnej mieli też prowadzić niektórzy ministrowie. Jak relacjonował z Reykjavíku reporter szwedzkiego radia publicznego, demonstrujący - których było wiele tysięcy - żądali rozpisania przedterminowych wyborów. Mówili, że stracili zaufanie do obecnego rządu. Demonstracja przebiegła spokojnie, chociaż budynek parlamentu obrzucono rolkami papieru toaletowego, jajkami, puszkami z piwem i kubeczkami z jogurtem. Znani zamieszani w aferę. Na liście są też Polacy Z ujawnionych w niedzielę dokumentów wynika, że premier Gunnlaugsson w 2007 roku kupił wspólnie z żoną w raju podatkowym na brytyjskich Wyspach Dziewiczych firmę, która miała służyć do ukrywania milionowych inwestycji. Sam premier był formalnie współwłaścicielem firmy do końca 2009 roku, kiedy to pozbył się udziałów w spółce - za jednego dolara - na rzecz swojej małżonki. Szef islandzkiego rządu stanowczo odmawia podania się do dymisji. Powiedział agencji Reutera, że nie widzi powodów do rezygnacji. Według niego, z ujawnionych dokumentów wynika, że jego żona zawsze płaciła podatki. A inwestowała za granicą, żeby - jako małżonka polityka - uniknąć konfliktu interesów. Premier Gunnlaugsson zapewnił, że "dobro narodu islandzkiego jest dla niego najważniejsze - nawet jeśli odbywa się to ze stratą dla jego rodziny". Poza wyciekiem, nie ma na razie innych dowodów, że Gunnlaugsson dopuścił się oszustw podatkowych, jednak jego przeciwnicy domagają się natychmiastowej dymisji premiera. Opozycja zapowiedziała, że wystąpi o wotum nieufności wobec niego jeszcze w tym tygodniu.