Były szef państwa opuścił późnym wieczorem biuro sędziego śledczego w Bordeaux po trwającym aż 12 godzin przesłuchaniu w sprawie głośnej afery polityczno-biznesowej, tzw. afery Bettencourt. Jak powiedział prasie po przesłuchaniu adwokat Sarkozy'ego, Thierry Herzog, jego klientowi nie postawiono żadnych zarzutów. Zgodnie z czwartkową decyzją sędziego śledczego, były prezydent będzie odtąd występował w tej sprawie jako osoba o statusie pośrednim między oskarżonym a zwykłym świadkiem. Oznacza to, że organy śledcze nie znalazły wyraźnych dowodów obciążających Sarkozy'ego; jednak zgodnie z francuską procedurą, status osoby objętej postępowaniem może być zmieniony na status oskarżonego w toku dalszego śledztwa, jeśli takie dowody zostaną przedstawione. Organy ścigania rozważały wcześniej postawienie Sarkozy'emu zarzutu "wykorzystania słabości" najbogatszej Francuzki, współwłaścicielki L'Oreal, Lilliane Bettencourt. Media sugerowały, że były prezydent i jego otoczenie wykorzystali podeszły wiek i zaburzenia pamięci miliarderki, aby otrzymać od niej pieniądze na swoją kampanię wyborczą pięć lat temu. W lipcu tego roku śledczy przeszukali dom i biura Sarkozy'ego w ramach dochodzenia w tej samej sprawie. Od ujawnienia przez media latem 2010 roku afery Bettencourt francuskie organy ścigania wszczęły już dochodzenie przeciw innym osobom, w tym współpracownikowi Sarkozy'ego, byłemu ministrowi pracy Ericowi Woerthowi. Według francuskiej prasy, Woerth - jako ówczesny skarbnik partii byłego szefa państwa, UMP - miał otrzymać potajemnie w 2007 roku 150 tys. euro na kampanię wyborczą Sarkozy'ego od 85-letniej wówczas miliarderki. Podejrzenia te wysunęła była księgowa Lilliane Bettencourt. Zarówno Woerth, jak i Sarkozy stanowczo zaprzeczają, jakoby brali pieniądze od miliarderki i nielegalne finansowali kampanię wyborczą w 2007 roku. Sarkozy jest drugim - po Jacques'u Chiracu - francuskim byłym szefem państwa, który po złożeniu urzędu został przesłuchany w sprawie karnej.