"To oburzające i absolutnie nie da się niczym usprawiedliwić!" - mówił w MSNBC o doniesieniach, że Ministerstwo Sprawiedliwości USA przejęło zapisy telefoniczne na dużą skalę dziennikarzy agencji Associated Press, legendarny dziennikarz Carl Bernstein, który swoimi artykułami o Watergate doprowadził do dymisji prezydenta USA Richarda Nixona.Jak dodał, takie działania mają na celu "zastraszenie źródeł", by przestały rozmawiać z dziennikarzami. "To jest zastraszanie, to jest złe i prezydent USA już dawno powinien był położyć kres takim działaniom - powtórzył Bernstein. "Nie ma powodów, by prezydent, który jest zainteresowany prawdziwie wolnym funkcjonowaniem prasy pozwalał na takie rzeczy" - dodał. Także prowadzący program Joe Scarborought, były republikański kongresmen, który zwykle nie szczędzi krytyki pod adresem swej byłej partii, przyłączył się do opinii, że przejęcie danych o rozmowach telefonicznych AP "oznacza daleko posuniętą niekompetencję" i jest "złowieszcze". Stowarzyszenie dzienników amerykańskich "Newspaper Association of America" wydało krytyczne oświadczenie o "bezprecedensowym i masowym przejęciu poufnych zapisów telefonicznych przez Ministerstwo Sprawiedliwości". "Te działania szokują i łamią wolność prasy chronioną przez konstytucję USA" - napisano w oświadczeniu. Tej krytyki nie powstrzymało oświadczenie rzecznika prezydenta USA Jaya Carneya, który zapewnił, że Biały Dom "nie jest zaangażowany w decyzje Ministerstwa Sprawiedliwości związane z postępowaniami karnymi". Podkreślił, że o przejęciu danych telefonicznych Biały Dom dowiedział się z doniesień prasowych. Ale nawet demokratyczny przewodniczący senackiej Komisji Sprawiedliwości Patrick Leahy przyznał, że jest bardzo zmartwiony zaistniałą sytuacją i chce usłyszeć wyjaśnienia rządu. "Ten ciężar spoczywa na rządzie, zwłaszcza kiedy zbierane są prywatne informacje dotyczące prasy lub poufnych źródeł" - powiedział Leahy. Opozycyjni Republikanie natychmiast połączyli doniesienia o "namierzaniu dziennikarzy" ze skandalem, jaki wybuchł w ostatnich dniach wokół Urzędu Podatkowego IRS, który od 2010 roku miał poddawać specjalnym kontrolom pozarządowe organizacje konserwatywne, w tym te związane z Tea Party, ubiegające się o zwolnienie podatkowe. "Te nowe rewelacje (o przejęciu zapisów telefonicznych AP - red.) sugerują modelowe zastraszanie uprawiane przez administrację Obamy" - powiedział lider większości republikańskiej w Izbie Reprezentantów Eric Cantora. Afera wokół IRS początkowo wywołała największą krytykę tylko wśród Republikanów. Ale w poniedziałek prezydent Barack Obama zapewnił, że jest doniesieniami o praktykach IRS oburzony i jeśli się potwierdzą, to winne osoby zostaną pociągnięte do odpowiedzialności. Lider większości demokratycznej w Senacie Harry Reid przyłączył się do propozycji Republikanów, by Kongres zbadał sprawę. Na przesłuchania wezwano już szefa IRS oraz głównego inspektora Ministerstwa Skarbu, którego raport z audytu w IRA powinien być w najbliższych dniach opublikowany. Mimo słów potępienia Obamy, wielu komentatorów ocenia, że prezydent powinien był uczynić to znacznie wcześniej i w sposób bardziej kategoryczny. Dziennik "Washington Post" oceniał w artykule redakcyjnym, że używanie ideologicznych kryteriów do namierzania organizacji do kontroli to "prawdziwy skandal". "Administracja powinna przedstawić kompletne odpowiedzi i to szybko" - dodaje dziennik. Komentator dziennika w artykule pt. "Obama chowa się za skandalami" skrytykował fakt, że podczas poniedziałkowej konferencji prasowej Obamy z brytyjskim premierem, administracja pozwoliła na pytania tylko od dwóch dziennikarzy (po jednym z USA i Wielkiej Brytanii), co pozwoliło Obamie na uniknięcie dalszych trudnych pytań.