70-latek André Trégret wyszedł z domu na tradycyjną wędrówkę w ubiegłym tygodniu. Bez komórki, której w ogóle nie ma, i bez żadnych innych środków komunikacji. Problem w tym, że zaszedł za daleko i po drodze zgubił się w masywie Sainte-Baume w departamencie Var na południu Francji. "Myśleliśmy, że nie żyje" - przyznaje wprost jego syn, cytowany przez radio France Bleu Provence. Jak zdradza, ojciec często wychodził i nawet jeśli nie miał można się było z nim skontaktować, to nigdy nie było też żadnych problemów. Aż do teraz. Okazało się bowiem, że mężczyzna kompletnie nie wiedział, gdzie się znajduje, bardzo się odwodnił, nie miał nic do picia, a przy życiu ratowało go jedynie to, że mógł pić własny mocz. Gdy w pobliżu przelatywał helikopter, nie udało mu się również przyciągnąć uwagi pilota ani załogi. Po kilku próbach znalezienia drogi, ciągle wracał w to samo miejsce, pośrodku ogromnego lasu. Wreszcie w plecaku znalazł jeszcze jabłko, o którym myślał, że już wcześniej je zjadł, co być może dodało mu energii i wiary, że może jeszcze raz spróbować. I udało się! Cudem, w środku nocy, dotarł do schroniska Sainte-Baume w pobliżu Plan d’Aups, prowadzonego przez ojców dominikanów. Kompletnie wycieńczony. "Po tym wszystkim powiedział nam, że modlił się, aby gdziekolwiek dojść i to był dla niego prawdziwa droga przez mękę" - mówi syn. Dzisiaj 70-latek przebywa jeszcze w szpitalu w Aubagne niedaleko Marsylii, a rodzina postanowiła sprawić mu komórkę. Gdyby znowu chciał wędrować.