Taktyka zastraszania i atakowania "cywili" jest nową formą przemocy w wojnie karteli narkotykowych, która szczególnie gwałtownie toczy się w mieście Tijuana, w północno-zachodnim Meksyku. Bandy "żołnierzy" karteli otwierają ogień w kinach, restauracjach, kompleksach handlowych, barach i na ulicach. Według agencji Reutera za eskalację przemocy odpowiadać może osłabiony wojną kartel Arellano Felix, który chce zademonstrować siłom bezpieczeństwa i konkurencyjnym kartelom, że mimo porażek wciąż jest zdolny do walki. Napastnicy w kamizelkach kuloodpornych, uzbrojeni w broń automatyczną, wtargnęli niedawno do popularnego lokalu w Tijuanie i otworzyli ogień do tłumu. Zabili kobietę i czterech mężczyzn. Według policji prawdopodobnie nikt z ofiar strzelaniny nie miał powiązań z gangami narkotykowymi. Jak dotąd w toczącej się w tym roku wojnie karteli "szwadrony śmierci" polowały na członków innych gangów, a postronni widzowie ginęli tylko przypadkiem. - Nie zidentyfikowaliśmy nikogo, kto byłby poszukiwanym "celem" w tych niedawnych atakach. Nie można wykluczyć, że są to swego rodzaju akty terroru - powiedział Juan Salvador Ortiz, zastępca prokuratora stanu Dolna Kalifornia, w którym leży Tijuana. Prezydent Meksyku Felipe Calderon wysłał od stycznia 2007 roku tysiące żołnierzy oraz oddziały policji federalnej do Dolnej Kalifornii. Wojsko pojmało kilku liderów Arellano Felix i skonfiskowało znaczne ilości narkotyków, łamiąc częściowo potęgę klanu, który wzbogacił się w latach 90. na przemycie kokainy do Kalifornii, jednego z największych rynków narkotyków na świecie. Interwencja sił rządowych nie powstrzymała jednak fali przemocy, a kartel Felix stoi prawdopodobnie za atakami na niewinne osoby. - Robią to, by pozostać w tym mieście, by pokazać swoją siłę i by ośmieszyć władze - mówi Victor Clark, ekspert do spraw przestępczości narkotykowej z Uniwersytetu San Diego w Kalifornii. Fala morderstw popełnianych przez kartele w Meksyku nasiliła się w tym roku; zginęło już 5400 osób. Armia zaleca mieszkańcom Tijuany pozostawanie w domach, na ile to tylko możliwe. Wojna gangów odstraszyła zagranicznych inwestorów. Stany Zjednoczone wysłały do Meksyku setki milionów dolarów, by wspomóc sąsiada w walce z kartelami. Trzy największe gangi walczące o terytorium sięgają po przerażające środki, by prześcignąć się w przemocy i odstraszyć rywali. Ścinają głowy i ćwiartują ciała, wrzucają je do beczek z kwasem i nawet szturmują szpitale, by dobić ranne ofiary. Pierwszy poważny atak na "cywili" polegał na obrzuceniu tłumu granatami podczas święta niepodległości Meksyku w mieście Morelia. Zabito osiem osób, raniono ponad sto.