Według szefa policji sprawującej nadzór nad kampusem, Wendella Flinchuma, zamachowiec popełnił samobójstwo. Dodał, że zamachowiec nie został jeszcze zidentyfikowany. Okoliczności tragedii wciąż są niejasne. Wiadomo, że do strzelaniny doszło w dwóch oddzielnych miejscach kampusu. Pierwsza wydarzyła się w domu studenckim w poniedziałek rano, kiedy studenci udawali się na poranne zajęcia, a następna dwie godziny później w jednej z sal wykładowych odległej o 0,8 km od miejsca pierwszego incydentu. Szef policji dodał, że pierwszą strzelaninę interpretowano jako izolowany incydent i dlatego nie zdecydowano się na zamknięcie terenu uniwersytetu. Uczyniono to dopiero po drugiej strzelaninie, która spowodowała najwięcej ofiar. Ataki spowodowały chaos i panikę. Niektórzy studenci skakali z okien budynków usiłując uciec z miejsca strzelaniny. Studenci mówili w telewizji CNN, że w ciągu ostatnich tygodni uczelnia otrzymała liczne pogróżki dokonania zamachów bombowych. Rzecznik federalnego Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego oświadczył, że nie ma wskazówek świadczących, że był to zamach terrorystyczny, ale w trakcie śledztwa sprawdzone będą wszelkie hipotezy. Prezydent Bush wyraził współczucie z rodzinami ofiar tragedii i zapowiedział udzielenie im pomocy. Bush rozmawiał telefonicznie z gubernatorem stanu Wirginia i z prezesem uniwersytetu Virginia Tech, Charlesem Stegerem. Tragedia w Wirginii przyniosła bardziej tragiczne żniwo niż poprzedni podobny incydent z 1 sierpnia 1966 r., kiedy 25-letni student Charles Whitman zastrzelił 13 osób i ranił 31 na uniwersytecie stanu Teksas w Austin.