Według niego, wszyscy zabici to cywile. Uliczne protesty reprezentujących uboższe grupy ludności wiejskiej "czerwonych koszul" trwają od połowy marca. Demonstranci domagają się, by premier Abhisit Vejjajiva natychmiast ustąpił ze stanowiska. Chcą też rozwiązania parlamentu i przedterminowych wyborów. W towarzyszących protestom aktach przemocy zginęło od 10 kwietnia łącznie 59 ludzi, w większości cywilów. Demonstranci okupują teren o powierzchni około trzech kilometrów kwadratowych w handlowo-turystycznej śródmiejskiej dzielnicy Bangkoku, broniąc żołnierzom dostępu barykadami z płonących opon i kijów bambusowych. W niedzielę nad stolicą Tajlandii unosił się słup dymu, a w centrum było słychać sporadyczne wystrzały karabinowe. Terenem starć jest przeważnie szeroki pas "ziemi niczyjej" między terenem zajmowanym przez opozycjonistów a pierścieniem wojska. Demonstranci używają ładunków zapalających domowej roboty, fajerwerków, kamieni i czasem broni strzeleckiej do atakowania żołnierzy, kryjących się za zaporami z worków z piaskiem. Wojsko strzela w odpowiedzi gumowymi kulami i ostrą amunicją. Władze Tajlandii potwierdziły w niedzielę, że będą kontynuować tłumienie zamieszek. Jakakolwiek przerwa w akcji nie jest potrzebna, gdyż wojsko "nie używa broni do działań przeciwko cywilom", lecz zwalcza wyłącznie "terrorystów" znajdujących się w szeregach demonstrantów - oświadczył rzecznik rządu Panitan Wattanayagorn. Jego wypowiedź osłabiła nadzieje na wygaśnięcie najpoważniejszego od dziesięcioleci wybuchu politycznej przemocy w Tajlandii, co grozi całkowitą destabilizacją zamieszkanego przez 65 mln ludzi kraju. Jak się szacuje, w centrum Bangkoku przebywa nadal około 5 tys. opozycjonistów - podczas gdy przed rozpoczęciem starć w czwartek było ich tam dwa razy więcej. Jednak w niedzielę walki wybuchły również w dzielnicy zamieszkanej przez pracowników najemnych, co wskazuje na rozszerzanie się konfliktu. W poniedziałek szkoły w Bangkoku będą zamknięte. Poza strefą protestu, gdzie handel zamarł, przed supermarketami ustawiają się długie kolejki kupujących żywność na zapas. Jak poinformował rzecznik rządu Panitan, obowiązujący już w 17 prowincjach Tajlandii stan wyjątkowy zostanie rozszerzony na dalsze pięć prowincji. Jego rygory przewidują m.in. zakaz zgromadzeń z udziałem więcej niż pięciu osób i szerokie uprawnienia wojska. Rzecznik odrzucił również wysuwany przez "czerwone koszule" postulat mediacji ONZ w konflikcie, wskazując, iż nie ma to sensu w odniesieniu do wewnętrznych spraw suwerennego państwa.