Prognozy medialne dotyczące demonstracji zapowiadały udział 600 tys. osób. Tyle protestowało przeciwko polityce rządu 67-letniej prezydent z centrolewicowej Partii Pracujących w kwietniu tego roku. W stolicy, Brasilii, gdzie demonstranci zgromadzili się na rozległej promenadzie, przy której znajduje się pałac Kongresu i gmachy ministerialne, protestujący wznosili okrzyki "Precz z Dilmą", "Nie korupcji". Notowania Dilmy Rousseff, wybranej pod koniec ub. roku na drugą kadencję, spadły w najnowszych sondażach, po ogłoszeniu listy 50 skorumpowanych polityków, do poziomu 8 proc. Brazylijski Sąd Najwyższy ma się wypowiedzieć, czy w jej kampanii prezydenckiej odegrały jakąś role pieniądze pochodzące z afery łapówkowej Petrobrasu, która kosztowała Brazylijczyków 2 miliardy dolarów. Gdyby tak było, możliwe stałoby się anulowanie wyborów z 2014 roku i rozpisanie nowych. Rousseff w ostatnich dniach otrzymała wsparcie polityczne ze strony przewodniczącego Senatu Renana Calheirosa, członka centrowej Partii Brazylijskiego Ruchu Demokratycznego (PMDB), dzięki czemu może liczyć na głosy części opozycji w parlamencie. Rząd centrolewicowej Partii Pracujących i partie polityczne, które go popierają, twierdzą, że próby usunięcia pani Rousseff zmierzają do przeprowadzenia "swego rodzaju zamachu stanu". Sama Rousseff oświadczyła, że to, iż ludzie wychodzą na ulice, aby protestować przeciwko korupcji, jest potwierdzeniem "demokratycznej normalności" w kraju. Na wiecu swych zwolenników w ubiegłym tygodniu, zorganizowanym przez Ruch Ludzi Bezdomnych, Dilma Rousseff zapewniła: "Jeśli trzeba przykręcić śrubę tym, którym nigdy jej nie przykręcano, zrobimy to za pomocą podatków od wielkich fortun i od zysków bankowych". Brazylijska Partia Pracujących zapowiedziała na czwartek zwołanie kilku demonstracji w obronie pani prezydent.