W miniony czwartek zdominowany przez opozycję parlament tymczasowo zawiesił prezydenta w obowiązkach na jeden miesiąc w związku z zarzutami o pogwałcenie konstytucji. Ponieważ Basescu poinformował, że nie poda się do dymisji, zgodnie z konstytucją władze musiały w ciągu miesiąca rozpisać referendum, które przesądzi, czy prezydent zostanie odsunięty od władzy. Biorąc pod uwagę zazwyczaj niską frekwencję w wyborach oraz fakt, że 2-3 mln Rumunów pracuje obecnie za granicą, wydaje się mało prawdopodobne, aby osiągnięto 50-procentową frekwencję będącą warunkiem ważności referendum. Obecne prawo rumuńskie nie stanowi, co się dzieje, jeśli referendum jest nieważne z powodu niskiej frekwencji. Jedni prawnicy twierdzą, że prezydent może w takim wypadku wrócić na stanowisko, inni - że należy rozpisać kolejne referendum. Basescu jest najpopularniejszym politykiem w kraju. Według sondażu instytutu badania opinii publicznej CURS, 65 proc. ankietowanych jest przeciwnych jego ustąpieniu ze stanowiska, a popiera je 20 proc. Pozostali nie mają zdania. W zeszłym roku między Basescu a premierem Calinem Popescu Tariceanu wywiązał się spór, kiedy Tariceanu odrzucił propozycję rozpisania przedterminowych wyborów, złożoną przez prezydenta. Próbując przypodobać się wyborcom, Tariceanu oznajmił potem, że Rumunia powinna wycofać swój kontyngent z Iraku, na co nie zgodził się Basescu, zdecydowanie popierający USA. Spór osiągnął punkt krytyczny pod koniec marca, kiedy lewicowa opozycja i zwolennicy Tariceanu oskarżyli prezydenta o 19 przypadków łamania konstytucji, m.in. o próby uzurpowania sobie kontroli nad rządem