Zanim doszło do makabrycznego odkrycia w Paradise, gdzie mieszka 26,2 tys. mieszkańców, liczbę ofiar śmiertelnych pożarów szalejących w północnej Kalifornii szacowano na 9, a co najmniej 35 osób uznano za zaginione. Pastwą płomieni w Paradise miało paść ponad 6700 domów, zarówno mieszkalnych jak i biurowych. Ogień ogarnął tę miejscowość tak szybko, że ludzie musieli uciekać tak, jak stali. "Niestety, nie wszystkim się udało. To był najgorszy z czarnych scenariuszy, obawialiśmy się jego od dłuższego czasu" - powiedział ocenił szeryf powiatu Butte Kory Honea. Liczba ofiar pożarów jest prawdopodobnie wyższa. Należy do niej dodać ofiary odnotowane na południu stanu - pisze agencja AP. Na wschód od Los Angeles szaleje pożar nazwany Woolsey Fire, który pokonał autostradę międzystanową 101 i dotarł do obszarów nadmorskich, w tym modnych miejscowościach Malibu i Calabasas. Znajdują się tam wille i rezydencje wielu celebrytów. Tysiące mieszkańców Malibu uciekało na południe nadmorską autostradą Pacific Coast Highway (PCS) lub szukało schronienia na plażach. Szef straży pożarnej w Los Angeles Daryl Osby powiadomił w sobotę, że w okolicach Malibu znaleziono ciała dwóch ofiar. Tym samy całkowita liczba ofiar wynosi obecnie 25 na północy i południu Kalifornii. W południe, w piątek Woolsey Fire obejmował obszar ponad 5600 hektarów. Pożar wybuchł w rejonie Thousand Oaks położonym w odległości 64 na północny zachód od centrum Los Angeles. Właśnie tam kilka dni wcześniej napastnik zastrzelił 12 osób w jednym z miejscowych barów. Oba ogniska pożarów przesuwają się bardzo szybko podsycane przez silne wiatry. W ocenie kalifornijskiego Departamentu Leśnictwa i Walki z Ogniem pożary objęły ponad 40 tys. ha w Kalifornii. Nad zaledwie 20 proc. tej powierzchni udało się dotychczas zapanować. W akcję ratowniczą zaangażowanych jest 3,2 tys. strażaków - pisze AFP. Ewakuowano 250 tys. ludzi.