Troje studiujących język arabski cudzoziemców - fińska para i Austriak - zostało uprowadzonych w grudniu w stolicy Jemenu Sanie przez zbrojne ugrupowanie plemienne. Miesiąc później przedstawiciel jemeńskich władz powiedział agencji Reutera, że porwanych sprzedano Al-Kaidzie, która przewiozła ich do prowincji Al-Bajda na południowym zachodzie kraju. Nie ma informacji co do dalszych losów porwanych. Według źródeł rządowych w następstwie odmowy zwolnienia zakładników armia podjęła w poniedziałek rano atak na będącą bastionem Al-Kaidy miejscowość Al-Manaseh w prowincji Al-Bajda. Okoliczni mieszkańcy widzieli o świcie przejazd dziesiątek czołgów i wozów opancerzonych w kierunku Al-Manaseh. - W kilka godzin później wojsko rozpoczęło ostrzał. Słyszeliśmy wybuchy - powiedział w rozmowie telefonicznej z Reuterem mężczyzna, przedstawiający się jako Abdullah. Niewątpliwie w ramach odwetu za ten atak terrorysta samobójca zdetonował załadowany materiałem wybuchowym samochód przy wojskowej placówce kontrolnej w położonym w pobliżu Al-Manaseh mieście Radda. Jak podało ministerstwo obrony, zginęło tam 11 żołnierzy, a 17 innych zostało rannych. Tego samego dnia rebelianci dokonali pod Raddą jeszcze jednego ataku, zabijając tym razem trzech żołnierzy - poinformowały służby medyczne. Zapewnienie stabilizacji i wewnętrznego bezpieczeństwa Jemenu, bezpośredniego sąsiada Arabii Saudyjskiej, stanowi priorytet dla Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników z regionu Zatoki Perskiej. Prezydent kraju Abd ar-ab Mansur al-Hadi stara się skonsolidować państwo i jego aparat po wieloletnich dyktatorskich rządach swego poprzednika Alego Abd Allaha Salaha. Jemen stoi jednak nadal w obliczu wywrotowej działalności Al-Kaidy i ujawniającego się na południu separatyzmu plemiennego.