Inicjatywa "Squat Tempelhof" poinformowała, że w sobotniej akcji wzięło udział 5 tys. osób. Władze oszacowały liczbę uczestników protestu na ponad 1 tys. Demonstranci, którzy zapowiedzieli wcześniej swoją akcję, bezskutecznie próbowali wedrzeć się przez ogrodzenie na teren historycznego lotniska, żądając udostępnienia areału mieszkańcom miasta. Policja ściągnęła 1,8 tys. funkcjonariuszy - wezwano posiłki z Bawarii, Saksonii i Badenii-Wirtembergii. Teren Tempelhof był patrolowany przez śmigłowiec. Po początkowej spokojnej akcji, późnym popołudniem w sobotę doszło do starć. W kierunku funkcjonariuszy posypały się kamienie, policja odpowiedziała gazem łzawiącym. 21 policjantów zostało rannych. Szef prezydium berlińskiej policji Dieter Glietsch skrytykował rządzącą w Berlinie koalicję socjaldemokratycznej SPD i Lewicy za brak zaangażowania w walce z lewicowym ekstremizmem. - Nie można zostawiać tego jedynie policji - ocenił w radiu RBB. Już po 1 maja tego roku, kiedy to w Berlinie doszło do najpoważniejszych od lat zamieszek, Glietsch ostrzegał przed rosnącą siłą lewackiego środowiska w stolicy Niemiec. Niemal każdej nocy w Berlinie, szczególnie we wschodnich dzielnicach Prenzlauer Berg i Friedrichshein, płoną luksusowe samochody, o co obwiniane są lewackie grupy. Obejmujące 250 hektarów i istniejące od 1923 lotnisko Tempelhof zostało zamknięte 30 października zeszłego roku w związku z budową nowego międzynarodowego portu lotniczego Berlin-Brandenburg International. Decyzja władz wywołała wiele protestów, gdyż Tempelhof ma symboliczne znaczenie dla wielu mieszkańców Berlina, szczególnie jego zachodniej części. Nazwany kiedyś "matką wszystkich lotnisk" Tempelhof był jednym z trzech miejsc, w których lądowały alianckie samoloty transportowe, zaopatrujące mostem powietrznym zachodnie sektory Berlina podczas radzieckiej blokady połączeń lądowych w latach 1948-49.