Pan Stanisław z Kołobrzegu od ponad 20 lat żyje w skrajnie trudnych warunkach. Mieszkał w lepiance przy torach kolejowych, ta jednak niedawno się spaliła. Pożar wybuchł nagle - pana Stanisława w ostatniej chwili z lepianki wydostał dróżnik pilnujący pobliskiego przejazdu kolejowego. 89-latek przeżył, ale spłonęło dosłownie wszystko. Prawdopodobnie przyczyną pożaru było zaprószenie ognia - przez niego samego lub kogoś innego. Mężczyzna kilka dni i nocy koczował na pogorzelisku, nie chciał nigdzie pójść. Parę dni po pożarze wnuk zbudował mu niewielką altankę. Nie ma w niej prądu, wody ani nawet ubikacji. Ta niedługo ma powstać, podobnie jak ocieplenie malutkich ścian. Inaczej zimą w środku panowałby siarczysty mróz. Domek z desek z białego drewna ma kilka metrów kwadratowych powierzchni. W środku stoi niewielkie łóżko. Na ścianie wisi zegar, na parapecie cicho gra radio. Wszystko ma już swoje lata, ale dla pana Stanisława jest nowe. Wszystko przynieśli mu przyjaciele i wnuk już po pożarze. Z płaczem pokazuje cały majątek, który stracił. Obok torów kolejowych nadal leży nadpalony rower, kilka garnków, ubrania i zgliszcza lepianki - przez ponad 20 lat cały jego świat. Mieszkanie oddał synowi Mężczyzna ma w Kołobrzegu mieszkanie komunalne. W latach 80. oddał je synowi. Po jego śmierci zamieszkał w nim wnuk pana Stanisława. Kołobrzescy urzędnicy mówią, że kilku lat temu zaczął przejmować się losem dziadka. Zaczął, gdy żyjącym w krytycznie skrajnych warunkach emerytem zainteresowali się kołobrzescy dziennikarze. Wcześniej podobno 89-latek nie dostawał nawet swojej emerytury - zostawała w domu, który przed laty opuścił. W lepiance na działce przy ulicy Fredry w Kołobrzegu zamieszkał z żoną. Kilka lat temu zmarła, został sam. Towarzyszą mu jedynie odwiedzający go czasem znajomi i... hałas przejeżdżających pociągów, do torów kolejowych jest bowiem tylko kilka metrów. Tak niewiele, że pęd przejeżdżających wagonów unosi w powietrze porozrzucane w okolicy śmieci. 89-latek chce jednak tak żyć. Nigdy nie było psychologa Pracownicy pomocy społecznej z Kołobrzegu znają problemy mieszkającego przy torach mężczyzny od co najmniej 10 lat. Mówią, że pomagają, jednak pan Stanisław musi tam zostać. Musi, bo chce. Urzędnicy przekonują, że nie mogą bez jego zgody umieścić go w domu pomocy społecznej. Nie mogą dać mieszkania, bo przecież jedno już ma - to, w którym mieszka wnuk. Jak przekonują, nie mogą nic więcej zrobić, bo nie ma zagrożenia jego życia. Na sugestię, że lepianka spłonęła, a mężczyzna cudem uniknął śmierci, dyrektorka pomocy społecznej odpowiada, że mieszkania też płoną i nie jest to argument przemawiający za tym, aby zmieniać mu życie, które wybrał, nie jest to też powodem, aby zabrać mu wolność. Pracownicy pomocy społecznej wiele razy przekonywali mężczyznę, żeby skorzystał z miejsca w domu pomocy społecznej. Nigdy nie chciał. Nigdy nie próbował go jednak do tego przekonać psycholog. Dlaczego? Pomoc społeczna nie widzi takiej potrzeby. Rozwiązania i możliwości przekonania dziadka nie widzi też wnuk pana Stanisława. Na pytanie, co dalej ze staruszkiem, odpowiada: "Do śmierci zostanie przy torach kolejowych".