Po aferze ze skradzionym zbożem, poseł Ryszard Bonda jest nieuchwytny. Nie można zastać go w jego firmie w Nowogardzie, nikt nie podnosi słuchawki w jego biurze poselskim w Legnicy przy ulicy Jerzego Libana 12, pan poseł nie obiera również swojego telefonu komórkowego - wyparował jak kamfora. Prokuratura wszczęła już śledztwo, nie postawiła jeszcze zarzutów posłowi: "Nie może tego zrobić, ponieważ nie ma wystarczających dowodów winy". To, że to właśnie poseł Bonda stoi za zaginięciem zboża, przyznał on sam w rozmowie z dyrektorem Agencji Rynku Rolnego w Szczecinie. - Mówił, że wywiózł je, bo miał rozliczenia z jakimiś firmami. Ten domek z kart mu się rozsypał i nie ma tego zboża - mówi Krzysztof Pankau, dyrektor oddziału ARR w Szczecinie. Wszystko wskazuje na to, że Agencja Rynku Rolnego mogła przewidzieć, iż poseł Bonda nie jest zbyt wiarygodnym partnerem. Wcześniej prokuratura prowadziła przeciwko niemu śledztwo o wyłudzenie pieniędzy z dopłat od ARR na skup zboża. - Fakt, że sprawa została umorzona, świadczy o tym, że winy tam nie było - tłumaczy dziś zawarcie umowy z Bondą Krzysztof Pankau. Szef szczecińskiego oddziału ARR zapomniał jednak o drobnym szczególe: umowa agencji z posłem została zawarta w sierpniu, a postępowanie prokuratorskie zostało umorzone dopiero w grudniu. Na tym nie koniec: przed sądem w Szczecinie toczy się inna sprawa o wyłudzenia. Jednym z oskarżonych jest właśnie Ryszard Bonda.