Jak powiedział w czwartek rzecznik Prokuratury Okręgowej w Koszalinie Ryszard Gąsiorowski, z ustaleń śledczych i opinii biegłego wynika, że jacht "Mariola" był przystosowany jedynie do żeglugi śródlądowej, a na jego pokładzie nie mogło znajdować się więcej niż osiem osób. Tymczasem do wypadku doszło na Bałtyku w odległości 10 mil morskich od brzegu. "Mariolą" płynęło wówczas dziewięć osób. Rzecznik prokuratury dodał, że w czasie przesłuchania szyper jachtu Tomasz Ł. złożył obszerne wyjaśnienia i "nie zanegował w nich ustaleń ze śledztwa." Grozi mu od 6 miesięcy do 8 lat więzienia. Do wypadku doszło 20 września 2009 r. w odległości 10 mil morskich na zachód od portu w Darłowie. Panujące wówczas na Bałtyku warunki atmosferyczne były dobre: stan morza wynosił 1, siła wiatru 2 - 3 stopnie w skali Beauforta, widzialność 10 mil morskich, temperatura ok. 10 stopni Celsjusza. Według biegłego, przyczyną zatonięcia łodzi, która odbywała dziewiczy rejs po przebudowie w stoczni, był gwałtowny manewr, który doprowadził do wlewania się wody przez śrubę jednostki do jej wnętrza. Z zeznań świadków wynika, że jednostka przechyliła się, stanęła pionowo i opadła rufą na dno. Jacht tonął bardzo szybko. Nie trwało to dłużej niż minutę. W wypadku zginęła znajdująca się pod pokładem żona szypra - właścicielka jednostki. Pozostałe osoby - szyper, jego córka i 6 wędkarzy - wyskoczyły z tonącej łodzi. Zostali uratowani przez znajdujące się w pobliżu kutry rybackie. Właścicielki łodzi przez siedem godzin bezskutecznie szukały trzy jednostki Ratowniczej Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa (SAR), dwa śmigłowce Marynarki Wojennej i samolot Straży Granicznej. Ciało kobiety z jachtu wydobyli dopiero 11 października 2009 r. wynajęci przez jej męża nurkowie. Wykonana dwa dni później sekcja zwłok wykazała, że przyczyną jej śmierci było utonięcie.