Na ławie oskarżonych zasiadają były prezes holdingu Krzysztof Piotrowski oraz sześciu członków zarządu: Ryszard Kwidziński, Grzegorz Huszcz, Zbigniew Gąsior, Andrzej Żarnoch, Arkadiusz Goj i Marek Tałasiewicz. Wszyscy jeszcze w pierwszym dniu procesu zrezygnowali z utajniania danych osobowych. W toku śledztwa żaden z nich nie przyznał się do zarzutów. Byli prezesi odpowiadali z wolnej stopy. W areszcie spędzili kilka miesięcy w 2002 roku. Grozi im od jednego roku do 10 lat więzienia. W czwartek 27 marca mowy końcowe wygłosili trzej ostatni oskarżeni. Na mowy końcowe stron przeznaczono w sumie cztery posiedzenia sądu. Obrona wnosi o uniewinnienie wszystkich siedmiu członków b. zarządu, a prokuratura żąda kar od 2 do 4 lat pozbawienia wolności oraz wysokich grzywien. Po cztery lata więzienia oraz kary grzywien w wysokości po 180 tys. zł chce prokurator dla byłego prezesa holdingu Krzysztofa Piotrowskiego i jednego z członków zarządu firmy Ryszarda Kwidzińskiego. Dla kolejnych dwóch członków zarządu: Zbigniewa Gąsiora i Grzegorza Huszcza prokuratura żąda kar po 3,5 roku więzienia oraz po 125 tys. zł grzywny. Kar trzech lat więzienia zażądał prokurator dla Andrzeja Żarnocha i Arkadiusza Goja, także członków zarządu. Prokuratura chce też, by każdy z nich zapłacił grzywnę w wysokości 100 tys. zł. Prokurator zażądał wymierzenia sześciu oskarżonym jeszcze dodatkowej kary. Chodzi o zakaz zasiadania b. prezesów w spółkach prawa cywilnego i handlowego przez okres sześciu lat. Oskarżenie wnosi także o obciążenie ich kosztami procesowymi. Prokuratura dużo łagodniej zamierza potraktować siódmego z członków byłego zarządu - Marka Tałasiewicza, dla którego zaproponowała karę 2 lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na cztery lata oraz karę grzywny w wysokości 54 tys. zł. W ocenie prokuratury, dowody nie potwierdzają jego działania umyślnego, a wyjaśnienia oskarżonego można uznać za wiarygodne. To jedyny członek byłego kierownictwa holdingu, który nie był udziałowcem Grupy Przemysłowej. W stosunku do pozostałych sześciu oskarżonych prokuratura uznała, że utworzona przez nich spółka menedżerska pod nazwą Grupa Przemysłowa nie była spółką non profit i działała dla zysku. Osiągała go, m.in. pośrednicząc w różnych transakcjach dokonywanych w ramach holdingu, jak i pośrednicząc w operacjach kapitałowych z udziałem podmiotów z zewnątrz. Grupa nie miała własnego kapitału, a jej podstawowym źródłem dochodu były zyski uzyskane z pośredniczenia w operacjach finansowych. Prokurator Sławomir Zajler z Prokuratury Apelacyjnej w Poznaniu w wygłoszonej przed ponad dwoma tygodniami mowie końcowej kilkakrotnie zwracał uwagę na fakt, że było to "zbędne pośrednictwo", które generowało nadmierne, niepotrzebne koszty, obciążające stocznię. Według prokuratury, działanie GP było "bez wątpienia zaplanowane i opracowane" i strategię tę potem realizowano. GP sprzedawała i nabywała udziały spółek, dokonywała ich przeniesienia i w ten m.in. sposób regulowała swoje pozostałe zobowiązania finansowe. Prokuratura zakwestionowała podnoszoną w toku śledztwa i w czasie trwania procesu przez b. prezesów tezę o rzekomej groźbie wrogiego przejęcia stoczni. W ocenie prokuratury, zgromadzony materiał dowodowy, w tym zeznania świadków, podważają "istnienie realnego zagrożenia wrogim przejęciem". Śledztwo w tej sprawie prowadziła Prokuratura Apelacyjna w Poznaniu, która zarzuciła byłym prezesom niegospodarność, nadużycie uprawnień i niedopełnienie obowiązków polegające m.in. na braku dbałości o interesy majątkowe Stoczni Szczecińskiej. W toku śledztwa ustalono, że członkowie byłego zarządu od 1999 do 2000 roku, działając na szkodę Stoczni Szczecińskiej Porta Holding SA, jednocześnie działali na korzyść Grupy Przemysłowej - spółki, do której należało ok. 50 proc. udziału w całym holdingu i której byli udziałowcami. W czasie gdy holding miał stracić ponad 60 mln zł, Grupa Przemysłowa zarobiła ponad 28 mln zł. Chodziło m.in. o to, że zobowiązania GP regulowano ze środków finansowych stoczni. Jak ustaliła prokuratura, straty powstały m.in. wskutek zaciągnięcia 48 mln zł kredytu z przeznaczeniem na podniesienie kapitału jednej ze spółek holdingu - Porty Eko-Cynk, co w ocenie prokuratury wyrządziło stoczni szkodę w wysokości kredytu. Jedynym zamiarem było przejęcie tych środków przez Grupę Przemysłową celem zaspokojenia jej zobowiązań finansowych -dowodził w mowie końcowej Zajler. Krzysztof Piotrowski w dniu rozpoczęcia procesu, w październiku 2004 roku mówił dziennikarzom, że upadłość firmy ogłoszono, mimo że przedsiębiorstwo było już w trakcie postępowania układowego z wierzycielami. Utrzymywał, że chodziło o przejęcie całej firmy przez państwo, co miało charakter sprawy politycznej. Akta sprawy liczą 319 tomów. W procesie zeznawali m.in. b. premier Jan Krzysztof Bielecki, b. minister resortów gospodarczych w kilku rządach SLD-owskich Wiesław Kaczmarek (był ministrem przekształceń własnościowych, gospodarki oraz Skarbu Państwa) oraz b. minister gospodarki Jacek Piechota. Stocznia Szczecińska Porta Holding SA w październiku 2001 roku utraciła płynność finansową i w marcu 2002 roku wstrzymała produkcję. Na przymusowe urlopy wysłano wtedy ok. 6 tys. pracowników. Latem 2002 r. zarząd firmy złożył wniosek o upadłość. Przez kilka miesięcy stoczniowcy organizowali wiece i marsze protestacyjne w obronie miejsc pracy. Ich protesty zaowocowały m.in. tym, że państwo zaangażowało się w ratowanie przedsiębiorstwa. Za symboliczną złotówkę jedną ze spółek odkupiła od holdingu państwowa Agencja Rozwoju Przemysłu, która utworzyła na tej bazie nowy podmiot - Stocznię Szczecińską Nową (SSN). Po ponad dwóch latach starań stocznia w połowie lipca tego roku kupiła część majątku po upadłym holdingu stoczniowym.