Romuald Wydrzycki 40 lat temu był w samym sercu wydarzeń. Wydrzycki strajkował w Stoczni Szczecińskiej i uczestniczył w rozmowach protestujących z władzami. Podczas wycieczki po mieście pokazywał młodzieży miejsca, które były świadkami tamtych wydarzeń m.in. Komendę Wojewódzką Policji, z której padały strzały czy pobliską przychodnię, do której znoszono rannych. - To przy tym chodniku widziałem leżącego chłopaka, całego zalanego krwią. A szybę w oknie tamtego domu przebił pocisk i zabił młodą dziewczynę, która siedziała spokojnie w mieszkaniu - mówił Wydrzycki. - Jestem pewna, że z trzech lat nauki historii młodzież najlepiej zapamięta właśnie tę lekcję - powiedziała Julita Dawidowiczna, uczycielka ze szczecińskiego gimnazjum nr 10, którego uczniowie brali udział w lekcji. - Najciekawsze były osobiste emocje i przeżycia pana Wydrzyckiego. Co czuł jak ruszyły zastępy wojska i milicji w maskach gazowych, czego się bał, co widział na własne oczy - powiedział uczeń gimnazjum Aleksander Linke. "Żywe lekcje" prowadzone przez świadków historii w miejscach historycznych to projekt realizowany od dwóch lat przez Zachodniopomorski Urząd Marszałkowski. Lekcje odbywały się m.in. w Stoczni Szczecińskiej i miejscach gdzie zbierała się opozycja. 17 grudnia 1970 roku na wieść o ogłoszeniu przez ówczesne władze państwowe podwyżek cen żywności, w Stoczni im. Adolfa Warskiego wybuchł strajk. Stoczniowcy wyszli na ulice. Dołączali do nich pracownicy innych zakładów oraz mieszkańcy Szczecina. Demonstranci przeszli do centrum miasta pod gmach Komitetu Wojewódzkiego PZPR, chcąc rozmawiać z przedstawicielami KW partii. Ponieważ nie spełniono ich postulatu, manifestanci podpalili gmach komitetu. W odpowiedzi milicja i wojsko zaczęły strzelać w kierunku tłumu. Zginęło wówczas 16 osób, ponad 100 zostało rannych. Ciała zabitych chowano po kryjomu w nocy, w pochówkach mogła uczestniczyć jedynie najbliższa rodzina.