Protestujący dotarli pod urząd wojewódzki. Wcześniej pracownicy stoczni zablokowali na kilkanaście minut jedno z głównych skrzyżowań w mieście - Plac Żołnierza. Stoczniowcy mieli ze sobą m.in. transparenty: "Stocznia dla stoczniowców", "Chleba i pracy", "Piechota do dymisji". Wznoszą okrzyki: "Złodzieje". W gmachu urzędu odbywa się posiedzenie Wojewódzkiej Komisji Dialogu Społecznego, z udziałem ministra gospodarki Jacka Piechoty. Komisja ma się zająć sytuacją stoczni. Stoczniowcy obrzucili budynek jajami i zdetonowali petardę. Chcieli się spotkać z ministrem Piechotą. Szefowie zakładu po raz kolejny nie potrafili podać konkretnej daty wznowienia produkcji i liczby zatrudnionych w nowej stoczni. Ta ostatnia sprawa uzależniona jest od ilości zleceń bankowych na dokończenie statków. Padały liczby od 2,5 tys. pracowników do 4,5 tys. Część stoczniowców, mimo apelu komitetu protestacyjnego, udała się do kas, by tam odebrać pieniądze z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Na konto stoczni trafiło około 14 milionów złotych. Pieniądze ma otrzymać 4,5 tys. pracowników upadającej spółki. Wypłaty nie dostaną jednak ci, którzy są zatrudnieni w niektórych innych spółkach okrętowych holdingu, do którego należy Stocznia. Zdaniem komitetu protestacyjnego, pieniądze otrzyma około 40 proc. pracowników. Ma to być wypłata zaległego wynagrodzenia za jeden miesiąc. Ci, którzy nie odebrali pieniędzy, mówili, że poczekają do momentu, kiedy również w innych spółkach stoczniowego holdingu pojawią się wypłaty. - Nie chcemy podziałów załogi, bo wszyscy tworzymy jedną grupę - wołali stoczniowcy. Do dzisiejszego marszu ulicami miasta stoczniowcy zaprosili wszystkich bezrobotnych i oszukanych przez rząd i pracodawców. Są już tak zdesperowani, że nie wierzą w żadne zapewnienia i obietnice. Już w piątek zaczęli zbierać podpisy pod wnioskiem o odebranie mandatu poselskiego ministrowi Jackowi Piechocie i pozostałym parlamentarzystom SLD.