Przypomnijmy efekt zamieszek - protestu przeciwko likwidacji miejscowego klubu piłkarskiego - to 11 uszkodzonych radiowozów, 5 tramwajów, autobus, wiele aut osobowych i 12 wybitych witryn sklepowych. - Błąd popełniono już na początku - mówi reporterowi RMF funkcjonariusz biorący udział w akcji (ze względu na obawę utraty pracy chce pozostać anonimowy). - Kibice zgromadzili się najpierw na jednym z placów w centrum miasta. Już wtedy trzeba było zrobić wszystko, by po jego zakończeniu rozeszli się do domów. - Wystarczyło otoczyć plac, zablokować wyjazdy z placu radiowozami, ustawić policjantów, wypuszczać małymi grupami i zorganizować w porozumieniu z MZK autobusy, które odwoziłyby kibiców - mówi policjant. Niestety, tłum wyległ na ulice, gdzie najpierw doszło do bitwy z policją, później aktów wandalizmu. Także co do kierowania akcją policji na ulicach funkcjonariusz ma wiele zastrzeżeń: "Prewencja nie została praktycznie wykorzystana. Jej działania ograniczały się do tego, że przyjeżdżali na włączonych sygnałach błyskowych i dźwiękowych. W wyniku tego "straszenia" uszkodzonych zostało ponad 10 radiowozów, a tłum chuliganów bawił się dalej". W związku z tym, iż nie było wsparcia prewencji, zostało pobitych kilku funkcjonariuszy. Wśród wielu policjantów, którzy brali udział w zajściach, panuje opinia, że przełożeni po zdarzeniach w zakładach Odry niewiele się nauczyli.