Dzisiaj wiceminister gospodarki Maciej Leśny zapewnił, że pieniądze z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych są od kilku dni w Szczecinie. Poinformował również, że rząd zadecydował o udzieleniu gwarancji na budowę nowych statków, jeżeli będzie to opłacalne. - Walczymy o naszą godność i przyszłość. Nie może przedstawiciel rządu publicznie opowiadać zdesperowanym ludziom, że wypłaci pieniądze 25 czerwca. Poseł naszej ziemi nie może takich deklaracji składać publicznie i ich nie dotrzymywać - mówi Jerzy Milewski, wiceszef stoczniowej Solidarności. - Otrzymałem informację, że w poniedziałek zostaną uruchomione wypłaty dla stoczniowców z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych - powiedział dzisiaj minister gospodarki Jacek Piechota na konferencji prasowej. - Po wykonaniu analiz prawnych i po złożeniu deklaracji przez zarząd Stoczni Szczecińskiej SA, że podmiot trwale zakończył działalność produkcyjną, minister Hausner uznał, iż są spełnione warunki do tego, by uruchomić środki z FGŚP - wyjaśnił. Zapewnił, że nie opóźni to wypłat dla pracowników innych zakładów będących w stanie upadłości m.in Daewoo w Lublinie. - Dzisiaj, to jest 27 czerwca 2002 roku, dyrektor naczelny Zbigniew Karkota wydał zarządzenie realizujące decyzję Zarządu Stoczni Szczecińskiej S.A. z dnia 26 czerwca 2002 roku o zaprzestaniu działalności gospodarczej" - poinformował dzisiaj w komunikacie Marek Molewicz z biura prasowego holdingu Stocznia Szczecińska Porta Holding SA, w skład którego wchodzi stocznia. LPR domaga się informacji premiera o przemyśle stoczniowym Klub Ligii Polskich Rodzin zwrócił się do marszałka Marka Borowskiego, by na posiedzeniu Sejmu rozpoczynającym się 3 lipca premier poinformował o "dramatycznej sytuacji w przemyśle stoczniowym i ich kooperantów". W uzasadnieniu wniosku napisano, że na środowym posiedzeniu sejmowej Komisji Gospodarki odbyła się debata nt. sytuacji ekonomicznej przemysłu stoczniowego i ich kooperantów, w związku z zatrzymaniem produkcji w Stoczni Szczecińskiej. Protest w Warszawie Dzisiaj związkowcy protestowali w Warszawie. Sprzed Kancelarii Premiera przeszli pod Ministerstwo Gospodarki. Byli tam zaledwie kilkanaście minut, gdyż - jak twierdzili - przyszli tylko po to, aby przypomnieć ministrowi gospodarki o jego obietnicy. - Obiecał pan, że jeśli Stocznia Szczecińska padnie, to poda się pan do dymisji. No i co? - wołali. Następnie związkowcy przeszli przed Sejm, gdzie również byli zaledwie kilka minut. - Wiemy, że jesteście zajęci swoimi gierkami politycznymi. Jednak informujemy was, że choć dziś jest nas tu tysiąc (według policji ok. 800 osób), to jutro możemy tu wrócić w kilka tysięcy osób - mówili protestujący przed Sejmem. Zakończony po godz. 14. protest przebiegł spokojnie. Protest w Szczecinie Protestujący stoczniowcy dotarli pod urząd wojewódzki w Szczecinie. Tam zatrzymali się i bili kaskami w jezdnię. Zawyły także stoczniowe syreny. Na gmach urzędu poleciały jaja. Robotnicy krzyczeli "Złodzieje!" oraz "Rozliczymy SLD, rozliczymy AWS!". Wcześniej stoczniowcy zatrzymali się na kilkanaście minut pod gmachem jednego z oddziałów banku Pekao SA. Tam było podobnie. Także uderzali kaskami w jezdnię, gwizdali i wyły syreny. Spod urzędu wojewódzkiego protestujący udali się z powrotem do stoczni. Dzisiaj stoczniowców jest znacznie mniej niż podczas poprzednich marszów. Część udała się bowiem do Warszawy, by także i tam protestować. Kłopoty w Stoczni Szczecińskiej zaczęły się w marcu. Wstrzymano wtedy produkcję, a sześciotysięczną załogę rozesłano na przymusowe urlopy. W kwietniu były wiece i pikiety na terenie zakładu. W maju stoczniowcy nie wytrzymali i zaczęli wychodzić na ulice Szczecina. Wtedy do akcji wkroczył rząd, który obiecał, że pomoże stoczniowcom. Na początku pojawił się pomysł renacjonalizacji stoczni. Jego gorącym orędownikiem był minister gospodarki Jacek Piechota. Obiecywał, że stocznia ruszy w czerwcu. Okazało się jednak, że banki nie chcą umorzyć zadłużenia zakładu i udzielić nowych kredytów. Wtedy minister opracował "plan awaryjny". Miał być rewelacyjny, skończył się upadłością. W firmie, która przejmie produkcję stoczni, zatrudnienie znajdzie prawdopodobnie tylko 1,5 tys. z ponad 4 tys. pracowników.