Na Morzu Bałtyckim w niedzielę przed północą zatonął polski jacht "Zefir". Zgłoszenia dokonał potrzebujący pomocy członek załogi, który nadał sygnał SOS, będąc już w wodzie. Mężczyzna nadał sygnał pomocy za pomocą nadajnika UKF. Nie był on w stanie powiedzieć, gdzie się znajduje. Załogant nie miał przy sobie boi lokacyjnej ani żadnego z urządzeń, które mogłoby naprowadzić służby ratunkowe na jego kierunek. "Do tej pory nie pojawił się żaden element żaglowca, jak na przykład koło ratunkowe, dzięki któremu moglibyśmy ustalić miejsce jego zatonięcia. Jeśli tylko coś się pojawi na wodzie - podejmiemy akcję" - powiedziała PAP we wtorek Więckowska. "Zefir" wypłynął w niedzielę po godz. 19 z portu w Świnoujściu. Na jachcie był jeden załogant. Celem rejsu był port Nexo na wyspie Bornholm. Żaglowiec nie był wyposażony w systemy lokalizacji i identyfikacji jednostek pływających (AIS oraz EPIRG). W akcji poszukiwawczej brały udział jednostki nawodne "Pasat" oraz "Cyklon" Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa, a także patrolowiec Straży Granicznej. Wykorzystywane były również jednostki napowietrzne: śmigłowiec Marynarki Wojennej oraz samolot "Bryza". To nie pierwszy wypadek tej jednostki. W 2010 roku jacht "Zefir" zatonął na Zalewie Szczecińskim.