Szczeciński sąd, w ramach pomocy prawnej, przesłuchał Jurczyka, jednego z historycznych liderów NSZZ "Solidarność", który chce od Skarbu Państwa prawie 300 tys. zł za wyrok Sądu Lustracyjnego z 2000 r., stwierdzający, że popełnił on "kłamstwo lustracyjne". Po paru latach Sąd Najwyższy oczyścił Jurczyka z tego zarzutu. Proces w sprawie o odszkodowanie toczy się od stycznia tego roku w Sądzie Okręgowym w Warszawie. Warszawski sąd zdecydował w marcu, że Jurczyk, który nie stawił się na rozprawę z powodu stanu zdrowia, zostanie przesłuchany w Szczecinie. Po przesłuchaniu Jurczyka i ściągnięciu z IPN akt jego procesów lustracyjnych, sąd prawdopodobnie zakończy tę sprawę. - Sąd Najwyższy jest dla mnie świętością. Cała sprawa jest dla mnie czysta, mam czyste sumienie. Co innego - ze strachu o własne życie podpisać jakiś dokument, a co innego współpracować - mówił przed przesłuchaniem dziennikarzom Jurczyk. Dodał, że żadne pieniądze nie pozwolą mu odzyskać utraconego honoru i zdrowia. Zapowiedział, że jeśli wygra sprawę, część pieniędzy przeznaczy na leczenie swoje i żony, a część przekaże na cele społeczne. Przed szczecińskim sądem Jurczyk odpowiadał głównie na pytania przesłane z sądu w Warszawie. Wcześniej jednak złożył oświadczenie. Opisał m.in. jak funkcjonariusze tajnych służb przystawiali mu pistolet do głowy i pokazywali nabój. Podkreślał także, że jest przekonany, że jego dzieci (w 1982 r. w nieznanych do dzisiaj okolicznościach, w dwóch różnych miejscach Szczecina mieli popełnić samobójstwo 20-letni syn Jurczyka oraz jego ciężarna żona) zmarli z rąk służb. - To nie były żarty, postanowiłem podpisać co każą, bo bałem się o własne życie - mówił. - Postanowiłem jednak, że nigdy nie będę działać przeciwko drugiemu człowiekowi - dodał. - Trzeba było nieraz coś podpisać, by móc dla ojczyzny coś dobrego zrobić, a moją intencją było walczyć o uczciwą i sprawiedliwą Polskę - zaznaczył. Juczyk opisywał, że do dziś spotyka się z agresją i społecznym ostracyzmem po tym, jak sąd orzekł, że jest kłamcą lustracyjnym. Przykre epitety słyszy m.in. na ulicy, w towarzystwie, dostaję też taką korespondencję. - Jeśli zostałem ostatecznie uniewinniony, nie powinny mnie spotykać takie przykrości. Niech prawo będzie prawem - podkreślił. Protokół z przesłuchania Jurczyka ma trafić do warszawskiego sądu niezwłocznie. 71-letni Jurczyk pozwał państwo za straty i krzywdy, jakich - jego zdaniem - doznał po uznaniu go w marcu 2000 r. przez Sąd Lustracyjny za "kłamcę lustracyjnego". Wtedy sąd, na wniosek Rzecznika Interesu Publicznego stwierdził, że Jurczyk zataił, iż w połowie lat 70. SB groźbą śmierci zmusiła go do współpracy. Prawomocne uznanie za "kłamcę lustracyjnego" oznaczało, że na 10 lat stracił on dostęp do urzędów publicznych i mandat senatora. W październiku 2000 r. Sąd Najwyższy zwrócił sprawę Sądowi Lustracyjnemu, który w czerwcu 2001 r. ponownie prawomocnie orzekł, że Jurczyk był agentem. W październiku 2002 r. Sąd Najwyższy oczyścił go jednak z zarzutu agenturalności, uznając, że jego współpraca z SB nie była tajna, a informacje, które przekazywał SB, nie miały "wartości operacyjnej". Utraty mandatu senatora nie można było jednak już cofnąć (wkrótce potem ustawę lustracyjną zmieniono tak, że utrata mandatu następuje dopiero po wyroku SN o czyimś "kłamstwie lustracyjnym"). W pozwie Jurczyk domaga się 248 tys. zł odszkodowania z odsetkami za dochody, jakie miałby z senatorskich pensji i diet do końca kadencji, gdyby nie stracił mandatu. Na kolejne 30 tys. zł zadośćuczynienia wycenia straty moralne - naruszenie czci i pogorszenie stanu zdrowia. W pozwie adwokaci Jurczyka podkreślają ponadto, że wyrok naruszył wizerunek ich klienta jako zasłużonego w walce o wolną Polskę i spowodował pogorszenie jego stanu zdrowia. Po stronie Skarbu Państwa występuje - na wniosek prezesa Sądu Apelacyjnego w Warszawie (którego wydziałem był do niedawna Sąd Lustracyjny) - Prokuratoria Generalna, która wniosła przed sądem o oddalenie powództwa Jurczyka. Jak mówił podczas marcowej rozprawy w Warszawie radca prokuratorii Leszek Bosek, powód nie wykazał zasadności swych roszczeń, które ponadto w jego opinii są już przedawnione. - Orzeczenia Sądu Lustracyjnego nie wykraczały poza granice swobodnej oceny dowodów, nie były bezprawne - dodał. W grudniu 1970 r. Jurczyk brał udział w robotniczych protestach na Wybrzeżu. W sierpniu 1980 r. kierował strajkiem w stoczni szczecińskiej i w regionie. 30 sierpnia podpisał porozumienie ze stroną rządową. Był liderem "S" na Pomorzu Zachodnim i toczył z Lechem Wałęsą walkę o przywództwo w związku. Internowany w stanie wojennym, znalazł się wśród siedmiu działaczy związku, których w 1982 r. aresztowano pod zarzutem działań "na szkodę państwa". Wyszedł na wolność w 1984 r., na mocy amnestii. Pod koniec lat 80. był wśród liderów "S", którzy nie uznawali prawa Wałęsy do powoływania nowych władz związku. Był przeciwnikiem "okrągłego stołu". W 1990 r. założył konkurencyjny wobec "S" związek zawodowy "Solidarność'80". Po rozłamie w 1994 r. stanął na czele nowego związku, utworzonego przez część działaczy "S-80". W wyborach parlamentarnych w 1997 r. zdobył mandat senatora z woj. szczecińskiego. Był prezydentem Szczecina od 1998 do 2000 r. oraz od 2002 do 2006 r. Przed szczecińskim sądem z kolei Jurczyk domaga się przeprosin i 10 tys. zł zadośćuczynienia na cel społeczny za to, że został nazwany przez swego dawnego związkowego kolegę "agentem bezpieki". 10 stycznia zaczął się proces cywilny o naruszenie dóbr osobistych w tej sprawie.