Rok temu wystąpił w Bielsku-Białej ze swoim znakomitym trio (wraz z Steve`m Swallowem na kontrabasie i Bill`em Stewartem na perkusji), a w ostatnią niedzielę - 23 listopada- mogliśmy podziwiać jego umiejętności w szczecińskim Free Blues Clubie, gdzie pojawił się wraz z Piety Street Band. Rolę supportu bardzo sprawnie wypełnili gospodarze czyli Free Blues Band (tym razem na bocznej scenie). Na pewno było to miłe wprowadzenie do tego szczególnego wieczoru, zwłaszcza dla tych, którzy pierwszy raz mieli okazję być w FBC i wcześniej nie znali grupy dowodzonej przez Andrzeja Malcherka. Po tym, około półgodzinnym interludium, pan Maciej Hałasa, opowiedział o działalności klubu, przypomniał o dotychczasowych wydarzeniach i zapowiedział występ Piety Street Band. Dokładnie dwadzieścia minut przed 22-ą John Scofield - gitara, Jon Cleary - vocal, hammond B3, George Porter jr - bass, Ricky Fataar - perkusja, opanowali scenę. John zaczął od podziękowań za zaproszenie, komplementował miasto i wyraził nadzieję, że będzie to doby koncert. Zaraz potem zaczęło się ... W pierwszej części mogliśmy usłyszeć m.in. takie utwory jak "Never Turn Back" "He`s Eye Is On A Sparrow", "Something Got A Hold On Me" czy porywającą wersję "I Don`t Need No Doctor" Raya Charlesa znaną z płyty "That's What I Say", poprzedzoną dedykacją dla studentów szczecińskich szkól medycznych. W tym utworze za gitarę chwycił także Jon Cleary, tak więc był to bardzo mocny punkt całego programu. Po przerwie cały skład wrócił jeszcze bardziej przepełniony energią, bo grali naprawdę intensywnie i długo. W tej części mogliśmy delektować się takimi kompozycjami jak choćby "So Far From Home" czy "Angel Of Death" Hanka Williamsa (utworem, określonym przez Johna jako "very scary song"). Blues w wykonaniu czwórki tak doświadczonych muzyków, to uczta dla każdego, kto ceni sobie żywe, energetyczne granie na wysokim poziomie. Co istotne nie tylko Jon Cleary, ale także George Porter śpiewał w kilku kompozycjach. Na pierwszym planie był oczywiście przeważnie Scofield, który nawet w bluesowym repertuarze, prezentował częstokroć zagrywki bardzo zbliżone do fusion, a chyba tego właśnie oczekiwali jego fani. Bezsprzecznie pokazał, że w każdej konfiguracji zachowuje swój styl, a modyfikacje tegoż jedynie dodają smaku całości. Występ zakończył się około północy, ale łowcy autografów i zdjęć z muzykami jeszcze pozostali na sali. I nie zawiedli się, bo wszyscy instrumentaliści, chętnie podpisywali bilety i płyty. Tak więc raczej nie było osób, które wyszły z klubu rozczarowane. Zapewne jeszcze do Free Bluesa nie raz wrócą, tym bardziej, że w przyszłym roku nie mniej interesujący artyści mają się tam pojawić. Mówi się nawet o Johnie McLaughinie... Autor: Radosław Bruch