Dzięki decyzjom dyrektora szpitala Tomasza Walaska pielęgniarka mogła podczas operacji zastąpić drugiego chirurga, a szpitalny elektryk prowadzić karetkę pogotowia. Dyrektor często "uczył" personel odpowiedzialności: w nocy wchodził przez okno na oddział, zabierał z niego np. ciśnieniomierz i zanosił na inny oddział. Następnego dnia rozliczał pielęgniarkę dyżurną z podobno skradzionego sprzętu. Sam dyrektor w swoim działaniu nie widzi nic nadzwyczajnego: "Nie wstydzę się tego, bo ja się z tym zakładem identyfikuję". Pracownicy szpitala mówią jednak, że takie zachowanie jest nienormalne. Domagają się odwołania swojego szefa i poddają inne przykłady bezmyślnych sposobów oszczędzania. - Dzwoni kobieta, że jej mąż umiera. Na bazie był tylko kierowca karetki wypadkowej bez sanitariusza i bez lekarza. Nie mógł skompletować pełnego składu i ta karetka stała, bo nie miał kto jechać. W konsekwencji jest zgon - opowiada jeden z pracowników. Mimo tych wszystkich argumentów starosta białogardzki nie odwoła dyrektora, bo jak mówi, całe zamieszanie to sprawa polityczna, a Walasek to świetny menadżer, bo szpital nie ma długów.