Ceremonię przy udziale pocztów sztandarowych Akademii Morskiej w Szczecinie oraz Stowarzyszenia Starszych Mechaników Morskich poprowadził przewodniczący szczecińskiego Klubu Kapitanów Żeglugi Wielkiej kapitan senior Wiktor Czapp. - My, ludzie morza zapewniamy, że o was pamiętamy. Jeżeli my o was zapomnimy, to Ty, Boże na niebie, zapomnij o nas - mówił kapitan Czapp wspominając tych, których zabrało morze. W uroczystości wzięły udział rodziny ofiar, przedstawiciele instytucji i przedsiębiorstw związanych z morzem. Pod pomnikiem zapłonęły znicze. Odmówiono modlitwę, złożono wieńce i kwiaty. Z polskich promów, które w czwartek przepływały koło miejsca tragedii zrzucono do Bałtyku kwiaty. 14 stycznia 1993 r. na Morzu Bałtyckim prom "Jan Heweliusz" wywrócił się stępką do góry i zatonął. W tej największej w czasie pokoju katastrofie morskiej w historii polskiej żeglugi zginęło 55 osób, w tym dwoje dzieci - obywatele Polski, Niemiec, Czech, Węgier i Szwecji. Uratowano tylko dziewięciu członków załogi. Nie odnaleziono dziesięciu ciał. Prom został zbudowany w 1977 r. w Norwegii. 13 stycznia 1993 r. wypłynął w nocy ze Świnoujścia do szwedzkiego Ystad. Rejs rozpoczął się z opóźnieniem, bo wcześniej naprawiano furtę rufową, czyli klapę zamykającą wnętrze pokładu kolejowo-samochodowego. Na pokładzie znajdowały się 64 osoby: pasażerowie i członkowie załogi, 28 tirów i 10 wagonów kolejowych. Rejs przebiegał normalnie do ok. godz. 3.30, kiedy na morzu zaczął się sztorm. Prom płynął wówczas wzdłuż wybrzeży Rugii. Ok. godz. 4.00, gdy "Jan Heweliusz" minął północno-zachodni cypel wyspy, huragan uderzył w jego burtę z siłą 12 stopni w skali Beauforta. Kapitan Andrzej Ułasiewicz próbował ratować jednostkę poprzez ustawienie jej dziobem w kierunku fal, jednak bezskutecznie. O 4.30 kapitan - wobec coraz większego przechyłu jednostki - nakazał jej opuszczenie. Wysłano sygnał SOS. Rosnący przechył i ciężkie warunki pogodowe uniemożliwiły załodze spuszczenie szalup, mimo to prowadzono akcję ratunkową. Na wodę spuszczono siedem tratw. Kapitan, pierwszy oficer Roger Janicki i trzeci oficer Janusz Lewandowski do końca pozostali na mostku kapitańskim. Ok. godz. 11.00 prom zatonął. Izby Morskie: szczecińska, gdyńska i odwoławcza w Gdyni przez sześć lat zajmowały się badaniem przyczyn wypadku. Ostatecznie uznano, że prom nie nadawał się do żeglugi, a odpowiedzialnym za to był jego szczeciński armator, spółka Euroafrica i właściciel statku, który dopuścił go do eksploatacji, wiedząc o jego wadach konstrukcyjnych. Za współwinnych tragedii uznano także Polski Rejestr Statków i Urząd Morski w Szczecinie oraz zmarłego w katastrofie dowódcę jednostki, który zdecydował się wyjść w morze, mimo ekstremalnych warunków pogodowych. Sprawą zajmował się też Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu. Ocenił on, że Izby Morskie w Szczecinie i Gdyni nie rozpatrzyły sprawy zatonięcia promu w sposób bezstronny. Wrak "Jana Heweliusza" osiadł na głębokości 27 metrów u wybrzeży niemieckiej wyspy Rugia.