Konrad Piasecki: Były minister Lecha Kaczyńskiego, kandydat na prezydenta Łodzi, Witold Waszczykowski, dzień dobry. Witold Waszczykowski: - Dzień dobry panu redaktorowi, dzień dobry państwu, szczególnie pozdrawiam słuchaczy w Łodzi. Po takiej nominacji dość nieoczekiwanej to się nie dziwię. Zdziwiła pana? - I tak i nie. Oczywiście oczekiwałem, że jednak to środowisko, z którym współpracuję od lat, jednak jakąś propozycję mi złoży. Ale propozycję dla pana, dyplomaty, byłego ministra, człowieka zajmującego się polityką zagraniczną - Łódź? Działalność samorządowa? - Ja nie tylko jestem dyplomatą, ale urzędnikiem administracji państwowej. Również przez lata byłem naukowcem, więc mam doświadczenie w kilku dziedzinach. I mogę również przysłużyć się w tej dziedzinie samorządowej. Chodzi o radę, współpracę. To Jarosław Kaczyński panu zaproponował? - Tak, to prezes Jarosław Kaczyński zadzwonił do mnie osobiście i zaproponował. I nie zapytał pan: "Ja do Łodzi"? Wiem, że pan jest związany z Łodzią, ale nie zapytał pan: "Ja"? - Nie, nie zapytałem. Uważałem, że rzeczywiście mam sporo argumentów na to, żeby powalczyć o to stanowisko. Sporo argumentów, ale mało szans. - Nie zgadzam się z tym, uważam, że jest szansa. W dużych miastach PiS dużo nie wygrywa. - Jest szansa zintegrować to środowisko, tamto środowisko też po drugiej stronie, czyli "platformerskiej", jest rozbite. Jest szansa powalczyć o to stanowisko. A podoba się panu taki PiS, jaki jest dzisiaj? - A co ma pan do zarzucenia PiS-owi dzisiaj? Że po czasach kampanii prezydenckiej nagle radykalnie zmienił retorykę, nagle radykalnie ją zaostrzył. Jarosław Kaczyński, który jeszcze trzy miesiące temu mówił, że z Bronisławem Komorowskim zawsze i wszędzie będzie współpracował, dzisiaj mówi: "Pan Komorowski nie jest dla mnie partnerem". - Wydaje mi się, że ta sytuacja została wywołana właśnie przez tamtą stronę. Ta sytuacja również sprzed wyborów, gdzie mówiono, że "zgoda buduje", a wcześniej jeszcze mówiono o polityce miłości, została natychmiast po wyborach przerwana, w związku z tym taka jest reakcja PiS-u. Nie widziałem tego przerwania polityki miłości ze strony Platformy, a ze strony PiS-u owszem. - Ja widziałem. Chociażby ta kwestia krzyża natychmiast po wyborach zwycięskich, kiedy zapowiadano, ze natychmiast zostanie on przesunięty. Zamiast wspomnienia, że należałoby uhonorować ofiary tragedii, mówiono o przesunięciu krzyża, to było zerwanie tej polityki miłości i "zgoda buduje". Ta kampania samorządowa, to będzie w wykonaniu PiS-u "kampania smoleńska"? - Nie, nie, to powinna być, przynajmniej w Łodzi, gdzie ja chcę to robić, powinno być kampanią merytoryczną. Ja chcę robić kampanię pozytywną, nie chcę atakować przeciwników, grzebać w życiorysach, chcę zastanowić się, jak pomóc Łodzi, bo jest to miasto, które zasługuje na pomoc. A ja bym chciał pana zapytać o Smoleńsk. Chciałby pan, żeby za tą katastrofę ktoś trafił do więzienia? - To jest za daleko posunięte pytanie. Uważam, że po kilku miesiącach, po wielu pytaniach, po setkach pytań, które są nierozliczone, rzeczywiście należałoby już podjąć decyzję o politycznej odpowiedzialności. Listę politycznie odpowiedzialnych pan kreśli tak samo jak Jarosław Kaczyński: Tusk, Komorowski, Arabski, Sikorski, Nowak, Klich? - Może nie aż tak daleko. Ja jestem w mniejszej skali urzędnikiem, a w tej chwili rozpoczynającym karierę polityczną człowiekiem, ja uważam, że rzeczywiście odpowiedzialni bezpośrednio za organizację takich lotów, czyli jak minister Klich, minister Arabski, to są ludzie odpowiedzialni bezpośrednio. Czyli Klich i Arabski powinni odpowiedzieć karierą polityczną? - Uważam, ze powinni być rozliczeni za to. Ale rozliczeni również prokuratorsko? - Na razie politycznie. Uważam, że jeśli standardy europejskie obowiązują również u nas, gdzie polityków rozlicza się za niezasadne użycie karty kredytowej, to za takie użycie lotnictwa, które doprowadziło do katastrofy, powinni być politycznie odpowiedzialni urzędnicy i politycy, którzy za to odpowiadają. Mówi pan o tej katastrofie: "Politycy partii rządzącej pozbyli się wroga". Sugeruje pan celowe działanie? - Nie. Nie celowe, oczywiście. Myśl o zamachu jest panu obca. - Tak. Na razie tak. Chociaż rozumiem, że prokuratura oraz wszyscy, którzy badają, śledzą tego nie wykluczają. Oczywiście teoretycznie jest to w dalszym ciągu rozpatrywane. Natomiast faktycznie państwo polskie od kilku lat było w konflikcie, w takim stałym konflikcie z prezydentem. Próbowano odebrać mu prerogatywy, próbowano ograniczyć jego funkcje. Pamiętam jak mówili, między innymi minister Rapacki, że nie przydzielą prezydentowi samolotu. Uważali, że jego wizyty są prywatne, nieoficjalne. Tylko gdzie tu związek z samą katastrofą, z mgłą smoleńską? - Związek jest pewnym niechlujstwem, pewną atmosferą, która tworzyła taką sytuację, iż na przykład odpowiedzialni ludzie za ochronę prezydenta uważali, że ta wizyta, która była wizytą państwową w Smoleńsku, została na przykład zakwalifikowana jako wizyta nieoficjalna. To przyznał oficjalnie szef BOR-u. Ale gdyby została zakwalifikowana jako oficjalna, czym by się to różniło? - A różniłoby się tym, że nie przydzielono by tylko osobistej ochrony prezydentowi na pokładzie samolotu, ale również rozpostarto by ochotę nad tym samolotem, nad lotniskiem, nad całą trasą, która miała być, nad alternatywnymi środkami transportu z innych lotnisk. Myśli pan, że gdyby to była wizyta oficjalna, to oficer BOR-u siedziałby na wieży kontrolnej w Smoleńsku? - Nie wiem. Być może tak. Nie znam procedur takiego zachowania, ale byłyby być może przygotowane alternatywne lotniska, alternatywne kolumny transportu. To wszystko powinno być zagwarantowane w przypadku takiej wizyty, na tak wyniosłą uroczystość, gdzie samolot wiózł tylu oficjeli polskich. Panie ministrze, jeśli się okaże, bo może się tak okazać, bo niczego nie da się dzisiaj wykluczyć, że winę za tę katastrofę ponoszą wyłącznie piloci i pogoda, to co wtedy PiS powie? - Nie wydaje mi się, że jest to ich wyłączna wina, bo już dzisiaj wiemy, że są i były poważne problemy po stronie lotniska smoleńskiego. To lotnisko było w katastrofalnym stanie technicznym. Również widać jednoznacznie, że zachowanie wieży kontrolnej również pozostawiało wiele do życzenia. Boję się, jak patrzę na dzisiejszy artykuł w "Gazecie Wyborczej", że problemem tam było potraktowanie nadzwyczajne i zupełnie nie niechlujne tej wizyty. Gdyby potraktowano ją zwyczajnie, powiedziano by: "Nie macie prawa lądować. Nie możecie lądować, lećcie na inne lotnisko." - To trzeba było to zrobić. Ponieważ wyjątkowo się obawiano, co będzie w takiej sytuacji powiedziane: "No, jeśli chcecie, to lądujcie." - Ale nie powiedziano tego. Nie zrobiono tego. Oczywiście to jest błąd. Bez wątpienia. - Właśnie o to chodzi. To jest błąd, trzeba było to zrobić. Jeśli mielibyśmy do czynienia z profesjonalnymi ludźmi, którzy kierowali tym lotniskiem, to powinni to zrobić. Jeśli stan lotniska i stan pogody był taki, że nie pozwalał na lądowanie, trzeba było krzyczeć, wołać, zatrzymać, wjechać ciężarówką na to lotnisko i pokazać pilotom, że nie można tam lądować. Boję się, że jakby wjechano ciężarówkami, to byłoby jeszcze gorzej. Ale i tak było fatalnie.