Zamachowiec z Łodzi to człowiek zindoktrynowany przez polityków i media lub wręcz nasłany "cyngiel", śledził nas, był na naszych spotkaniach - mówi Waszczykowski. Myślałem o tym, żeby wycofać się z wyborów - dodaje. Konrad Piasecki: Pan wczoraj krzyczał: "Nie zabijajcie nas". Kto miałby pana zabijać? Witold Waszczykowski: - Nie krzyczałem, prosiłem, aby nie podżegano w dalszym ciągu tej atmosfery, nie podkręcano. Od kilku lat obserwuję demonizację sceny politycznej, demonizację szczególnie opozycji. No i to są owoce tego wczoraj w Łodzi. A nie uważa pan, że za demonizację odpowiadają przynajmniej obie strony? - Nie, nie uważam tak. Byłem po obu stronach, pracowałem w trzech rządach i mam na to dowody, że ta demonizacja odbywa się po jednej stronie. I uważa pan, że naprawdę można zrzucić na jedną stronę politycznej barykady odpowiedzialność za to, co wczoraj się wydarzyło? - Wiele na to wskazuje,. Obserwowałem to od kilku lat, szczególnie nasilenie tego nastąpiło w 2007 roku, kiedy rozpętano histerię przeciwko ówczesnemu rządowi. Potem w 2008 roku rozpętano histerię przeciwko prezydentowi, ś. p. Lechowi Kaczyńskiemu. Tak uważam, że to trwa do dzisiaj. A nie uważa pan, że za czyn człowieka szalonego - bo ten człowiek był ewidentnie szalony - nie można nikogo obarczać odpowiedzialnością... - A skąd pan wie, że to był szalony? Mamy zupełnie inne opinie... Uważa pan, że to nie był szaleniec? Ktoś, kto chce zabić Kaczyńskiego i przyjeżdża do biura poselskiego w Łodzi? - Ale przecież tak mówią politycy, tak mówią politycy: poderżnąć, wyrżnąć, wypatroszyć, ustrzelić... Mówią też, kto jest zdrajcą, kto nie powinien być prezydentem, kto powinien zawisnąć na drzewie, kto powinien zniknąć, kto powinien raz na zawsze odejść z polityki... - Ale odejść z polityki to jest co innego, a ustrzelić, wypatroszyć, to jest co innego... A jak Adam Hofman mówi, że Palikot powinien zawisnąć na drzewie, to nie to samo? - Nie słyszałem, to odosobniona opinia. Natomiast słyszałem z jednej strony zmasowany atak wykluczający nie tylko z dyskursu politycznego, ale i z życia politycznego czy z życia w ogóle polityków opozycyjnych. Pan mówi "to nie był szaleniec, to nie jest szaleniec". A skąd pan to wie? - Wiem to od osób, które były tutaj. Od mojego asystenta, który był w tym czasie, był świadkiem całego zajścia. Wiem od osób, które prowadzą śledztwo, ponieważ kilka godzin po tym wypadku znalazłem się w Łodzi z powrotem. Wiem, że była to osoba, która była dobrze przygotowana. Prawdopodobnie od kilku dni śledziła nas, być może była nawet na naszych spotkaniach w przeddzień. Była przygotowana do takiego ataku, zaopatrzona w broń. Wiedziała, co robi, wiedziała, jak się poruszać po tym biurze. Ale wiedza, śledzenie, wyposażenie w broń - to nie muszą być argumenty, czy to nie muszą być dowody, że ktoś nie jest szaleńcem. Szaleniec też może się starannie przygotowywać do ataku szaleństwa. - No trudno, ja pozostanę przy swoim. Ja wiem, że jest takie relatywizowanie, że część mediów będzie w tej chwili oskarżać opozycję, że ona sama sobie jest winna. Ja nie wiem, co jeszcze trzeba zrobić, jaki jeszcze dowód musi być na to, żeby pokazać, że tak dalej być nie może. Że nie można odsądzać opozycji od czci i wiary. Że opozycja musi istnieć w każdym demokratycznym kraju. Ma prawo dyskutować i ma prawo oczekiwać, że strona druga odpowie siłą argumentów, a nie argumentem siły. A uważa pan, że argumentem siły było wysłanie Ryszarda C. do biura Prawa i Sprawiedliwości w Łodzi? - On gdzieś się naczytał, on gdzieś nasłuchał tych wszystkich inwektyw, tych wszystkich oskarżeń. Jest pytanie, czy jest to człowiek po prostu zindoktrynowany przez media, przez polityków, czy wręcz może być to jakiś cyngiel nasłany. Tego nie wiemy. To ustali śledztwo. Ale w tym, co pan mówi, blisko jest do stwierdzenia, że to Donald Tusk go wysłał do biura w Łodzi. - Ale dlaczego pan mi wtłacza takie słowa? Przecież ja tego nie powiedziałem. Pan mówi, że to jest argument siły, że atak szaleńca jest argumentem siły. To ja się zastanawiam... - Nie, tłumaczę, że to nie jest szaleniec. No dobrze. Jego akt agresji jest argumentem siły rządzących. To ja się też zastanawiam, czy nie ma też jakichś granic w atakowaniu rządzących i w odsądzaniu rządzących od czci i wiary, bo pan apeluje, żeby opozycji nie odsądzać od czci i wiary. - Gdzie pan widzi ten atak na rządzących? Jeśli domagamy się normalnego dyskursu, normalnej rozmowy na argumenty, to pan to odczytuje jako atak? Czy opozycja nie ma prawa krytykować, oceniać rządu? Mamy takie prawo. Oczywiście, że tak... - Domagamy się, żeby nasze argumenty zostały odzwierciedlone również argumentami profesjonalnymi. Z ręką na sercu i z chłodem powie pan, że opozycja nigdy wobec rządzących nie stosuje argumentów, które są argumentami poniżej pasa? - Być może się tak zdarza, ale ja nie słyszałem w głównym nurcie opozycyjnym ataków, żeby odstrzelić i wypatroszyć. A to mówią politycy, to mówią publicyści ważnych mediów, od lat. To inaczej zapytam. Jeśli - odpukać - ktoś by dzisiaj z okrzykiem "nienawidzę Donalda Tuska" wtargnął do biura Platformy Obywatelskiej, to pan powie: "być może to my, Prawo i Sprawiedliwość, za to odpowiadamy"? - Pewno tak. I dlatego apeluję, aby nikt nie ważył się, nikt nie pokusił na jakikolwiek akt zemsty. Absolutnie domagam się tego, żeby zachować spokój i nie wciągnąć się w tę histerię. Nie miał pan takiej myśli, żeby po tej tragedii wycofać się z wyborów? - Ale oczywiście, że miałem. Tylko pytanie jest, co to da. Czy taki mój gest zostanie doceniony w jakikolwiek sposób. Ja już dzisiaj wiem, że z oczywistych względów bardzo trudno jest prowadzić w tej chwili kampanię w Łodzi. To biuro, w którym został zastrzelony nasz kolega, jest w tej chwili nieczynne. Myślimy o jego pogrzebie, a nie myślimy o kampanii wyborczej. Jest to bardzo trudne. Skoro polityka - jak pan twierdził - pcha ludzi do zbrodni, może nie warto w niej uczestniczyć. - Rzeczywiście, tak się też zastanawiam, czy nie ponosimy zbyt dużych kosztów. Ale z drugiej strony, być może warto jest uczestniczyć w polityce, aby ją zmienić, aby ta polityka była inna. Ja się czuję przygotowany, ja nie czuję się agresywny. Wracając do Łodzi wiele tygodni temu rozpocząłem kampanię pozytywną, prosiłem, aby się nie atakować nawzajem, powiedziałem, że będę przedstawiał swój program, a nie będę przedstawiał programu negatywnego, atakującego moich konkurentów. Zakończyło się inaczej to, przynajmniej na dzisiaj. To na koniec chwila ciszy za Marka Rosiaka. - Pomódlmy się.