Konrad Piasecki: Na początek mała analiza leksykalna. Co lepsze - "prosić zawsze można" czy "chcieć to sobie możesz"? Władysław Stasiak: Prosić zawsze lepiej - jasne. Czyli premier mówiący o tym, że jednak mówił prezydentowi o proszeniu a nie o chceniu, trochę się zrehabilitował w pańskich oczach? W jakich okolicznościach i w jakiej sprawie zostało to użyte, to już jest kwestia szerszego kontekstu. Pan pytał o konkretne słowo. A kiedy premier mówi, że mówił o proszeniu, a prezydent, że o chceniu, to komu wierzy Władysław Stasiak? Jestem przedstawiciela prezydenta, ale myślę, że to nie w tych kategoriach rzecz. Jeżeli już mówimy o tamtej sytuacji z Brukseli, to myślę, że bardzo dużo niepotrzebnych rzeczy się stało. Już nawet nieleksykalnie rzecz wykładając, ale po prostu - zupełnie niepotrzebnych, nieadekwatnych do sprawy i okoliczności. Niepotrzebnie, bo prezydent po prostu wykonywał swoją pracę. A na dobry początek okazało się, że się daliście wyprzedzić o 23 minuty Kancelarii Premiera w zamawianiu samolotu. Brak czujności, panie ministrze! Ojej. Cały problem jest w tym, że właśnie 23 minuty. Coś, co było do tej pory czynnością techniczną; coś, co nie budziło przez całe lata wątpliwości i nie było żadnym problemem, nagle urasta do rangi problemu, który zajmuje całą Polskę. Tylko czytając te pisma zastanawiam się, na jakiej podstawie uznawaliście, że sprawa jest załatwiona? Na jakiej podstawie uznaliście, że samolot wróci po prezydenta z Brukseli do Warszawy? Dlatego, że tak to zawsze funkcjonowało i nie budziło żadnych wątpliwości. Tylko okazało się, że to były pobożne życzenia a nie stan ustalony pomiędzy premierem a prezydentem. Nie. Po pierwsze, prezydent z premierem nigdy nie ustalali lotów samolotami. To pierwszy przypadek tego rodzaju, że choroba pana pilota - nie traktuję tego indywidualnie, bo każdy ma prawo chorować - staje się problemem ogólnopolskim i zamawianie samolotu staje się problemem ogólnopolskim. To rzeczy techniczne. Niedługo zaczniemy deliberować - jak tak dalej pójdzie - o tankowaniu samochodu prezydenckiego. Kto ma tankować, kto ma uzgadniać, czy prezydent z premierem o tym rozmawiali. Nie. Nie. To jest żałosne. Panie ministrze, a ma pan jakiś pomysł na to, jak odzyskać dla prezydenta VIP-owskie Tupolewy? Nie. Odzyskiwaliście MSZ, odzyskiwaliście różne instytucje. Może teraz czas na Tupolewy? Nie. MSZ jest przede wszystkim Ministerstwem Spraw Zagranicznych rządu Rzeczpospolitej Polskiej, który wykonuje zadania dla państwa polskiego. To nie ja mówiłem, że odzyskaliśmy MSZ - żeby nie było wątpliwości. No tak, ale odzyskaliśmy nie sobie, ale o to, żeby realizować dobrą politykę na rzecz Rzeczpospolitej. Nie. Nie chodzi o odzyskiwanie Tupolewów. Chodzi po prostu o dobry obyczaj. Zaczniemy rozmawiać o tym, czy silnik dobrze pracuje w samochodzie prezydenta? Zastanawiam się, czy stan, w którym na mocy porozumienia czterech kancelarii, to Kancelaria Premiera dysponuje Tupolewami, to stan, który panu odpowiada czy nie? Jasne i wystarczy? Przy normalnych zasadach, przy tym, że stosujemy się do normalnych, zwyczajnych reguł - takich, że jesteśmy w jednym państwie i szanujemy się nawzajem, a gdy jeżeli jest spór, nie wykorzystujemy do tego aparatu państwa. Jasne. A przy stanie rzeczy, jaki jest dzisiaj, to jest wystarczające porozumienie? Wolałbym tak to widzieć. Sens może ma rozmawianie o konstytucji - czy jest lepsza, gorsza, co można byłoby w niej poprawić, ale nie ma najmniejszego sensu, jeżeli jesteśmy spychani - i to jest najbardziej bolesne - w rozmowę na temat tego, czy pan prezydent ma prawo zamówić Tupolewa i o jakim czasie powinien zamawiać Tupolewa. Przepraszam, ale ktoś sam się upokarza takie rzeczy opowiadając. Cały czas wierzy pan, że choroba pilota to była próba odwrócenia uwagi od procesu profesjonalizacji polskiej armii? Albo mamy zasadniczy kryzys w polskim wojsku. Choroba pilota jest dowodem? Jeżeli choroba pilota paraliżuje możliwość przewiezienia prezydenta państwa, to jest dramat. Jak mamy dwóch pilotów od Tupolewów, to rzeczywiście jest coś nie tak. W takim razie to jest dramat - po prostu. To znaczy, że trzeba radykalne kroki zaradcze podejmować, bo mamy kryzys w polskim wojsku. Albo rzeczywiście, to był bardzo marny i głupi żart. Skrajnie głupi.