Agnieszka Burzyńska: "Dziękuję prezydencie Obama. Prawda, honor i dziedzictwo Jana Karskiego zostały docenione. Proszę się nie krępować i wysłać podwładnych, aby dokształcili się w Polsce." Podpisuje się pan pod tymi słowami? Grzegorz Schetyna: To ważna sprawa. Przez te ostatnie parę dni zdarzyło się coś ważnego. Także dla Polski. Ale chciałby pan, żeby współpracownicy Obamy dokształcali się w Polsce? Wie pan, kto to napisał? Nie, nie wiem i takie słowa są niepotrzebne, bo sprawa jest ważna i wydaje się, że ma swój dobry i szczęśliwy koniec. Napisał to Radosław Sikorski. Wstyd za szefa polskiej dyplomacji? Ja bardziej patrzę na to przez pryzmat tego, co się stało i w jaki sposób, w jakim stylu prezydent Obama zakończył tę kwestię. Bo to jego pismo i odpowiedź na list Komorowskiego zamyka tę sprawę. Rozumiem też takie zdenerwowanie ministra spraw zagranicznych, bo rzeczywiście ci którzy przygotowywali wystąpienie prezydentowi Obamie, nie znali historii w dostateczny sposób. Podoba się panu styl naszego szefa dyplomacji? Wolałbym mówić tutaj o ważnej sprawie, o bardzo ważnej postaci - Janie Karskim, o trudnej historii polsko-żydowskich relacji, o holokauście i o tym, że po raz pierwszy w takiej skali udało się nam pokazać ten problem w prawdziwym świetle. Uważam, że to jest największy plus tej sprawy. Mam nadzieję, że już nikt w takiej skali nie posłuży się kłamstwem i nie powie o polskich obozach śmierci, bo to jest historyczne kłamstwo. To wiele, to jest plus. Ja pytam o zakończenie sprawy przez Radosława Sikorskiego. Jaki to jest styl? Nie minister Sikorski zaczynał sprawę i nie on ją kończy. To jest sprawa, która zaczęła się od niefortunnej wypowiedzi prezydenta Obamy, a kończy się na jego liście do prezydenta Komorowskiego, w którym wyraża ubolewanie i mówi o pomyłce, do której doszło. A może naszemu MSZ-owi potrzebna jest reedukacja? Rzecznik ministerstwa informujący o liście Baracka Obamy do prezydenta Komorowskiego, podczas gdy głowa państwa śpi i nic o tym nie wie, nie oburza szefa sejmowej komisji spraw zagranicznych? To jest ewidentna niezręczność. Korespondencja miedzy prezydentami - szczególnie jeśli jeszcze trwa - nie powinna być w taki sposób komentowana przez rzecznika ministerstwa. Ale rozumiem, że ta sprawa została wyjaśniona, przeprosiny zostały przyjęte i to po prostu tylko wypadek przy pracy. Sejmowa komisja spraw zagranicznych nie zajmie się tym bałaganem wczorajszym? Nie, bo to nie kwestia bałaganu, a bardzo ważnej historycznej kwestii. Jeżeli ona jest rozwiązywana, wyjaśniana i opisywana przez prezydentów obu krajów, to kto może powiedzieć coś więcej? Cieszę się, że na list i prośbę prezydenta Komorowskiego tak szybko zareagował prezydent Obama. To naprawdę oznacza, że mamy nowy czas w tych relacjach polsko-amerykańskich, ale także w bolesnej kwestii II wojny światowej. Nie powinniśmy poczuć się urażeni, że tego listu Baracka Obamy nie ma na stronach Białego Domu? A jakie to ma znaczenie, pani redaktor? No ma znaczenie, że potraktowano to jako załatwienie sprawy w Polsce, a nie nagłośnienie na forum międzynarodowym. Ale to jest nasze zadanie. My musimy je realizować, nagłaśniać kwestię zakłamywania i fałszowania historii Polski i II wojny światowej. To jest wielkie wyzwanie dla nas, dla polskiej dyplomacji, polityki. Jak wykorzystamy go w walce o odkłamywanie "polskich obozów śmierci"? Będzie jakaś konkretna inicjatywa? Bronisław Komorowski zachęcał wczoraj też parlament, więc i chyba szefa sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych, do tego, aby się podjęli tego zadania. Pan się podejmuje? Tak, ja jestem otwarty. Wiem, jak ważna to jest sprawa dla Polski, dla polskiego wizerunku. Jak wiele nieuczciwych i kłamliwych zdań zostało wypowiedzianych w tej kwestii, w jaki sposób został ukuty termin "polskie obozy śmierci", w jak nieprawdziwy sposób było budowane spojrzenie na historię II wojny światowej, na to, co stało się z narodem żydowskim w Europie. A konkretna inicjatywa jaka będzie? To nie jest kwestia Komisji Spraw Zagranicznych. Mnie się wydaje, że tutaj prezydent Komorowski w bardzo dobry sposób przeprowadził tę sprawę i ją zakończył, i być może to on będzie miał inicjatywę. Ja wesprę każdy pomysł, każdą inicjatywę, która w dalszym ciągu będzie opisywała tę rzeczywistość i przybliżała opinię światową do prawdy. Marszałek Sejmu, Ewa Kopacz, twierdzi, że ustna forma byłaby stosowniejsza, i że powinno paść słowo "przepraszam". Pan się nie zgadza? Nie jestem w stanie, nie jestem gotowy na to, żeby pouczać prezydenta Stanów Zjednoczonych. Ja jestem usatysfakcjonowany tym, co się stało. Przede wszystkim szybkością reakcji. Czyli marszałek Sejmu poucza prezydenta Stanów Zjednoczonych? A może marszałek wyraża po prostu ogólne odczucia Polaków, którym zabrakło tego słowa "przepraszam"? Te słowa zamieszczone w liście są bardzo konkretne i nie pozostawiają tutaj żadnych niedomówień. Ja myślę, że ten koniec jest bardzo szybki i dobry dla nas, i dla sprawy, i dla polskiego interesu narodowego, i dla polskiej opinii na świecie. Ja jestem usatysfakcjonowany zakończeniem tej historii. Koniec wieńczy dzieło. Ewa Kopacz przesadziła? Trudno mi powiedzieć. Nie wiem, nie znam dokładnie tej wypowiedzi. Ona być może była wypowiadana na gorąco, bez znajomości jeszcze treści listu. Trudno mi powiedzieć. To jeszcze o polityce zagranicznej. Irlandia powiedziała paktowi fiskalnemu niechętne, ale jednak: "yes, yes, yes". A Polska - kiedy ratyfikacja w parlamencie? Będziemy nad tym pracować na pewno jeszcze w tym roku. To kwestia spokojnej, racjonalnej debaty. Wydaje mi się, że ona musi być pozbawiona wszelkich emocji, musi być bardzo dobrze wyliczona i skalkulowana. Musimy rozmawiać o konkretach, o liczbach, o polskim interesie, czy nam się opłaca być przy tych najważniejszych decyzjach, uczestniczyć w pakcie fiskalnym, czy to dobrze dla stabilności polskiego złotego i dla polskiej gospodarki. Andrzej Halicki mówił, że to już w czerwcu się stanie. Nie sądzę. Być może debata rozpocznie się już w czerwcu, ale nie sądzę, żeby to było coś ekspresowego. To jest bardzo poważna sprawa i to będzie musiało potrwać. Jeszcze na koniec: "Laureat nagrody Rathenaua nie powinien być polskim premierem" - grzmi Anna Fotyga. Postać to rzeczywiście, z punktu widzenia Polaków, co najmniej kontrowersyjna. Po co Donald Tusk przyjmował tę nagrodę? Trudno mi powiedzieć. To jest jednak nagroda prestiżowa i w ten sposób nagradzana jest Polska, nasze doświadczenie i osiągnięcia ostatnich lat, więc premier przyjmuje ją za nas wszystkich. Nie przeszkadza panu postać Rathenaua? To jest postać dosyć wyrazista w historii Niemiec i historii Europy. Ale ta nagroda też jest bardzo symboliczna i bardzo prestiżowa, więc rozumiem, dlaczego przyjął ją premier Tusk. A może jednak nie powinien przyjmować wszystkich nagród? Nie uważam tak. Jeżeli mielibyśmy znów toczyć wojnę i rozpoczynać wojnę polsko-polską, to świadczyłoby o tym, że Europa nas docenia, mamy szacunek na zewnątrz, a w Polsce nie możemy znowu znaleźć porozumienia. To by było smutne.