Konrad Piasecki: A pan też krzyknąłby Ewie Kopacz: "Hańba" i "Smoleńsk pamiętamy"? Jacek Sasin: - Nie mam takiego temperamentu, żeby coś głośno na spotkaniach wykrzykiwać. Chociaż rozumiem te osoby, które to robią, bo mają poczucie, że ta sprawa nie została po prostu wyjaśniona. I rozumie pan też swoje koleżanki partyjne, które mówią o Ewie Kopacz, że nie ma moralnego prawa do rządzenia? - Ja staram się używać języka takiego bardziej wyważonego. Ale to jest język pańskiej partii. A rozumiem, że za partię pan bierze współodpowiedzialność. Z bólem, bo z bólem. - Ewa Kopacz ma problem ze sprawą smoleńską. W ewidentny sposób kłamała w tej sprawie. Nie wiem - świadomie czy nieświadomie. A może się tylko pomyliła? - Wie pan, jeżeli nieświadomie, to też fatalnie o niej świadczy. Bo jednak była wtedy ministrem polskiego rządu, która pojechała tam oficjalnie i nie powinna była wierzyć na słowo Rosjanom. Powinna była sprawdzić, jeżeli potem takie rzeczy publicznie głosiła. Pytanie jest takie, czy pięć lat po katastrofie ktoś taki, jak pan uznaje, że smoleńskie grzechy Kopacz przewyższają jej smoleńskie zasługi. - Wie pan, ja nie wiem jakie to są smoleńskie zasługi. O jakich zasługach możemy mówić. W wymiarze państwowym zasługą byłoby to, że ta sprawa zostałaby wyjaśniona. A nie została. Ale Ewa Kopacz wzięła na siebie akurat tę część medyczną. Dramatyczną i straszliwie bolesną. - Ale Ewa Kopacz nie pojechała tam jako prywatny człowiek, czy lekarz jak to często próbuje przedstawić. Pojechała tam jako najwyższy przedstawiciel polskiego rządu. Była tam rzeczywiście najwyższym przedstawicielem polskiego rządu i tej funkcji nie sprostała. Pytam akurat pana, bo Ewa Kopacz chyba również pod pańskim adresem mówiła wczoraj: kiedy ja tam pracowałam - w Moskwie i Smoleńsku - inni pojechali do Warszawy robić politykę. Chyba o panu? - Ja nie sądzę, żebym robił politykę wtedy. Organizowanie pogrzebów, czy zajmowanie się tym wszystkim, co w tym pierwszym tygodniu było robione, to nie sądzę, żeby to była polityka. Też mam za złe Ewie Kopacz tego typu wypowiedzi. Mówienie o tym, że ktoś uciekał, że przyjechał do Polski. Ale rozumiem, że nie wszyscy musieliśmy być wtedy tam na miejscu. Wszyscy nie, ale nie myśli pan, że na przykład politycy PiS-u też mogli pojechać do Moskwy, żeby wspierać rodziny ofiar? - Z tego co wiem, niektórzy politycy PiS-u tam byli. Ja akurat rzeczywiście nie byłem w Moskwie, bo uważałem, że moim obowiązkiem jako zastępcy szefa Kancelarii, w sytuacji, kiedy szef Kancelarii zginął, jest być tutaj na miejscu i kierować tą instytucją, tak samo jak nie wymagałem od premiera polskiego rządu, żeby porzucił rządzenie, pojechał tam i przez tydzień był w Moskwie. Problem polega na tym, że chyba przez tydzień wszyscy tak uważali, a do Moskwy Kopacz musiała w związku z tym pojechać tylko z Arabskim. - Ale pojechała, bo rozumiem, że premier ją do tego wyznaczył. Rząd musiał kogoś tam delegować, delegował Ewę Kopacz. Na wysokości zadania nie stanęła. Partia posłała pana trochę w straceńczy bój o stolicę, panie pośle. - Dlaczego? Ja tak tego nie traktuję. Ciężko wygrać z urzędującym prezydentem, a w "Lemingradzie" wygrać z wiceprzewodniczącym Platformy - to chyba "mission impossible". - Nie lubię tego określenia "Lemingrad", bo jest w jakimś stopniu obraźliwe wobec tych, których nagrywa się lemingami. Nie ja je wymyśliłem. - Wiem, ale mówię, że go nie lubię. Uważam, że jeśli da się dobrą ofertę również tym tzw. lemingom, to oni się zastanowią. Powiem pan: Kocham lemingi? - Tak, oczywiście, że tak, bo do nich też chcę się zwrócić. Często jest tak, że wielu kandydatów zostawia ich na boku. Mówią: to są jacyś ludzie-"słoiki", przyjechali tutaj, nie są związani z Warszawą. Myślę, że to jest wielki potencjał Warszawy. A kto to jest leming? Bo każdy ma swoją definicję leminga. - Nie wiem. Mnie się wydawało do tej pory, że leming dla polityka PiS to jest ktoś, kto bezrefleksyjnie głosuje zawsze na Platformę. - Chyba rzeczywiście to jest taka definicja, ale ja nie wierzę, że są ludzie, którzy bezrefleksyjnie głosują. Uważam, że każdy jednak waży ten swój głos przed wyborami i głosuje na tego, kto daje mu lepszą ofertę. Ale tak czy inaczej walka o Warszawę jest trudna. - Walka o Warszawę na pewno jest bardzo trudna, ale ona jest trudna we wszystkich dużych miastach, gdzie są osiadli prezydenci. Dysponują ogromnym aparatem, możliwościami również finansowymi, żeby się lansować. I Hanna Gronkiewicz-Waltz to robi. A panu partia dużo dała na kampanię? - Oczywiście nigdy nie jest tak, że to są wystarczające kwoty, ale... Jeżdżę po Warszawie, rozglądam się: gdzie jest ten Sasin? - No jest, jest... Trzy billboardy widziałem. - No nie, nie trzy, jest ich więcej. Może za mało jeżdżę. Ale nie rozpieszcza pana partia. - Ale czy to chodzi o to, żeby wydać setki tysięcy złotych czy miliony złotych na kampanię, zawiesić całe miasto plakatami... Pewnie, że nie. - Są przykłady osób, które rzeczywiście zawiesiły miasto plakatami i dostały fatalny wynik. Mówi pan o Jacku Kurskim. - Nie chcę wskazywać nikogo palcem. Ja myślę, że trzeba dać ofertę. Oczywiście jest problem, jak tą ofertę przekazać warszawiakom. Staram się to robić, codziennie w jakiejś dzielnicy jest spotkanie... I obiecuje pan cuda, na przykład darmową komunikację miejską. - Ale to nie są żadne cuda! Jedno miasto świata się do tej pory na to zdecydowało. A są bogatsze. - To jest realny biznesowy projekt. Jeśli spytam, skąd pieniądze na ten biznesowy projekt, to pan powie, że to jest prześladowanie pretendenta. - Nie, nie, absolutnie. Ja od tego nie uciekam. To są pieniądze z nowych podatników. W samej Warszawie jest ponad 300 tysięcy osób, które tutaj pracują i nie płacą podatków. A biorąc pod uwagę tych, którzy de facto tutaj żyją, tylko śpią tuż pod Warszawą - a ja jestem takim dobrym przykładem, 900 metrów od granicy miasta... Warszawa w żaden sposób nie zachęciła tych ludzi, żeby swoje podatki umieszczali w budżecie tego miasta, w którym żyją. Tylko mam bolesne przekonanie, że pan chce z moich podatków wydać pieniądze, finansując swoją kampanię. - Dlaczego z pana podatków? Pan też będzie miał tą bezpłatną komunikację. No właśnie, tylko że to ja płacę te podatki w Warszawie, a pan nie! Bo rozumiem, że nie płaci pan podatków w Warszawie. - Nie płacę, ponieważ - jak mówię - Warszawa nie dała mi żadnej oferty, która by mnie do tego skłoniła. Ja wierzę, że Polacy, warszawiacy, w ogóle: ludzie patrzą na to wszystko racjonalnie i płacą podatki tam, gdzie im się to po prostu opłaca. Tam, gdzie mieszkają, powinni płacić. - Tylko że jest dzisiaj inaczej. Warszawa takiej oferty nie dała. Bardzo wielu tych, którzy tu mieszkają, płacą podatki zupełnie gdzie indziej. Warszawa-stolica nic im nie daje w zamian za to, że przenieśliby tutaj swoje podatki. Nie uważa pan, że jest to jakaś ironia losu, że kandydat na prezydenta Warszawy mieszka poza Warszawą i nie płaci w Warszawie podatków? - Ale dlaczego, no nie... W czym jestem gorszy w związku z tym że mieszkam 900 metrów od granic Warszawy od pani Hanny Gronkiewicz- Waltz, która mieszka od centrum Warszawy dalej niż ja? Mierzył pan linijką?- Tylko dlatego jest w Warszawie, że Wawer kiedyś do Warszawy przyłączono a Ząbek, w których mieszkam, nie przyłączono, chociaż ze wszystkich stron są otoczone przez Warszawę.Czyli tej ironii losu pan nie dostrzega?- Nie, tej ironii losu nie dostrzegam. A teraz muszę powiedzieć tak - błędne jest pana rozumowanie, że z pana podatków coś będzie opłacane.Z moich, bo skoro ja płacę podatki w Warszawie, a pan nie, to komunikacja lokalna będzie finansowana z moich podatków. - Te darmowe bilety dla warszawiaków sfinansują się z nowych podatników i podatków, które przez nich są płacone. A możemy na tym jeszcze zarobić...A pan się przeprowadzi do Warszawy?- ... bo jeśli tylko 250 tys. osób więcej zacznie płacić podatki w Warszawie, to całkowicie sfinansuje bezpłatną komunikację.A pan by się przeprowadził do Warszawy, gdyby miał ofertę bezpłatnej komunikacji?- Myślę, że tak. No nie.- Dlaczego nie?Bo ma pan dom 900 metrów od granic Warszawy. Porzuci go pan?- No mam, ale można go zostawić rodzinie. Z rodziną się pan rozstanie?- Chciałbym się związać z Warszawą, również podatkowo. Jestem związany z Warszawą. Od 15. roku życia żyję praktycznie w Warszawie, chociaż śpię kilkaset metrów od Warszawy. Czy Prawo i Sprawiedliwość będzie także w tych wyborach organizowała akcję alternatywnego liczenia głosów?- Ale nie mówmy o żadnym alternatywnym liczeniu głosów. Ale w wyborach europejskich robiliście alternatywnie.- Ale dlaczego zaraz przeciwstawiamy to czemuś, co jest oficjalne? Ale to wy tak nazywaliście to - alternatywnym liczeniem głosów.- Ja bym to nazywał akcją sprawdzania poprawności liczenia.Będziecie sprawdzali poprawność liczenia?- Uważam, że to jest normalne i powinno się to robić.Tylko pytam, czy będziecie to robić, bo tam wtedy była wielka akcja...- Myślę, że tak. Myślę że będziemy, myślę że jest to potrzebne, bo jednak to alternatywne - jak pan powiedział - liczenie głosów pokazało liczne nieprawidłowości i myślę że przez samo to, że taka akcja jest, tych nieprawidłowości będzie mniej. Tylko, że wtedy mieliście złożyć jakieś sążniste protesty i doprowadzić do unieważnienia wyborów i okazało się że nic właściwie nie wpłynęło wielkiego.- Protesty został założone. Inną rzeczą jest to, czy one miały wpływ na ogólny wynik tych wyborów. Powołane do tego instytucja, czyli Państwowa Komisja Wyborcza i sąd uznały, że nie, natomiast trzeba pokazywać i piętnować te nieprawidłowości.Ale rozumiem, że akcję przeprowadzacie ponownie?- Przeprowadzamy, bo ona daje dobre efekty. Daje przede wszystkim taki efekt, że tych nieprawidłowości jest coraz mniej, bo ci którzy chcieliby dopuszczać się tych nieprawidłowości wiedzą, że patrzymy im na ręce. Mam poczucie że tamta się nie udała, ale może ta się uda. Konrad Piasecki CZYTAJ TAKŻE NA RMF24.PL