Posłuchaj Kontrwywiadu: Konrad Piasecki: Obserwowanie upadku Zbigniewa Chlebowskiego wzbudziło w panu ból i wyrzuty sumienia? Jan Rokita: Nie. Ani bólu, ani wyrzutów? Nie. Wie pan, moje relacje z polityką polegają na tym, że ja myślę o polityce dzisiaj i to często mi się zdarza, natomiast ani emocji, a taką byłby ból, ani jakichś osobistych problemów psychicznych z polityką nie mam. Ale to w pana poprzednim wcieleniu, czyli pana jako polityka uznawano kiedyś za kogoś, kto wynalazł, ulepił, ukształtował Zbigniewa Chlebowskiego. Mógłby pan uznać dzisiaj, że pomylił się w jego ocenie? Nie. Ani nie wynalazłem, ani nie ulepiłem. To są wszystko jakoś bardzo przesadzone określenia, natomiast Zbigniew Chlebowski w klubie Platformy był przez dwa lata moim zastępcą i myślę, że w tym czasie pełnił swoją funkcję zupełnie godziwie, a ja starałem się mu pomóc w rozwoju. Byłem nawet zadowolony z tego jego rozwoju, muszę powiedzieć. I mówił pan wtedy, że "polityczna gwiazda Zbyszka dopiero zaczyna błyszczeć". Tak i myślę, że miał bardzo wielką szansę przed sobą. Bardzo szybko się uczył i z prowincjonalnego polityka, który nie potrafił się wysłowić, nie potrafił wyrazić swojej myśli, nie potrafił zająć stanowiska, nie potrafił napisać ustawy, po dwóch latach pracy w klubie wszystko to dokładnie umiał, więc wtedy postęp był bardzo duży. Gwiazda zabłysła, gwiazda zgasła - myśli pan, że ostatecznie? Chyba tak. Słyszałem jak premier mówił, że jest już poza polityką i raczej w takich sprawach wierzyłbym Tuskowi. Czyli ten Zbyszek jest już dzisiaj czarną dziurą, językiem gwiazdorskim mówiąc. Nie ma się co pastwić nad przegranymi. Myślę, że dzisiaj niepotrzebnie te oskarżające cały świat oświadczenia składa. W jego sytuacji raczej absolutny spokój, wyciszenie byłby lepszy, korzystniejszy dla jego własnej kondycji psychicznej i dla jego publicznego wizerunku. Ale myśli pan, że rozpłynie się już w pozapolitycznym kosmosie? Wszystko na to wskazuje. Wierzyłbym tu raczej Tuskowi, który to powiedział. Czy decydując się na powołanie komisji śledczej Tusk i Platforma nie igrają z ogniem, pańskim zdaniem? To w ogóle nie ulega najmniejszej wątpliwości. Że igrają? Tak. I to z dużym ogniem, który w ogóle już... tu i ówdzie widać płomienie na Belwederskiej i Alejach Ujazdowskich. Ale wypali ich ten ogień? Tego nie wiem, natomiast - jak patrzeć w kategoriach tego politycznego sporu, konfliktu, który będzie dominował w 2010 r., czyli sporu o prezydenturę - cel komisji jest bardzo jasny. Ma ona doprowadzić do gwałtownego zredukowania szans najsilniejszego kandydata na prezydenta. To jest główny wymiar polityczny tej komisji z perspektywy opozycji. Ale uważa pan, że to redukowanie szans będzie odbywało się poprzez ukazywanie takiej kuchni politycznej - billingów, ksiąg wyjść i wejść, które nigdy nie robią dobrze rządzącym? Tak. Też. To jest sposób sprawdzony, ale przede wszystkim główną intencją będzie ustawiczne stawianie w różnych okolicznościach i kontekstach retorycznego pytania: "Och, czy premier mógł upaść tak nisko, że..." - i tutaj będą padać rozmaite - raz prawdy, raz półprawdy, raz insynuacje. Tak jak się człowieka ściąga za nogi w dół za wszelką cenę - to będzie intencją tej komisji. Ale to będzie taka powtórka z modus operandi komisji Rywina, czyli że coraz bliżej będzie komisja podchodziła pod stopy premiera? Bo wtedy tak było. Wzorem niewątpliwie dla śledczych będzie sposób potraktowania Millera w tamtej komisji, tyle tylko, że winy Millera były znacznie bardziej ewidentne wtedy - po pierwsze, po drugie - tamtej komisji towarzyszyła wielka społeczna emocja, prowadząca do nadziei na przebudowę kraju. Dzisiaj te winy Tuska są w znacznej mierze wyimaginowane i wątpliwe - to po pierwsze, po drugie, żadnej społecznej emocji ani wizji naprawy kraju nie ma, więc, powiem szczerze, trochę to wszystko pic na wodę, czysto taktyczna rozgrywka. Ale nic więcej. A Tusk zapłaci za to rezygnacją z walki o prezydenturę? To się wydaje zupełnie niemożliwe. Gdyby pod jakimkolwiek... Bo nie ma alternatywy, bo czy nie ma takich emocji w nim? Nie, po prostu gdyby pod jakimkolwiek pretekstem, prawdziwym - nieprawdziwym, słusznym - niesłusznym dzisiaj premier zrezygnował z kandydowania na prezydenturę, lud polski orzekłby, że - zresztą mając ku temu podstawy - że afera hazardowa zabiła Tuska. Na to sobie ani premier, ani Platforma pozwolić nie może, w związku z tym po tej historii musi kandydować w moim przekonaniu, a w każdym razie byłbym bardzo zdziwiony, gdyby nie kandydował. To byłoby już dzisiaj całkowicie nieracjonalne. Im trudniej, tym bardziej musi. Bo dziś afera zdaje się być daleka od zabicia Tuska - sondaże ani drgną i afera stoczniowa ani hazardowa, ani odwołanie szefa CBA, ani przetasowania w rządzie nie są gwoździem ani nawet gwoździkiem do trumny politycznej Tuska. Stał się nieśmiertelny i teflonowy? Nie, to znaczna przesada. Jest po prostu tak, że dzisiaj żadna poważna siła polityczna nie dysponuje kandydatem, który mógłby realnie Tuskowi w tej chwili zagrozić, na tym polega jego siła. Więc konkurencja raczej się bije nie poprzez to, żeby próbować wylansować kandydata mu równego, a po to, żeby jego ściągnąć za nogi do pozycji pozostałych kandydatów, prawda? To będzie taktyka opozycji. Opozycja nie ma równie dobrego kandydata, więc musi ściągnąć tego, który jest bardzo popularny, do tego będzie służyć komisja. Tylko pytanie, czy Tuska nie wykończy ta polityczna próżnia, którą wokół siebie zbudował. Dzisiaj już nie ma Schetyny, nie ma Nowaka, nie ma Drzewieckiego, nie ma Chlebowskiego. Pałac władzy świeci pustkami, jak pan mówi. To nie ulega wątpliwości. Nie pojawiła się do tej pory żadna nowa ekipa, choć czytałem różne komentarze mówiące o tym, że tam Krzysztof Kilian, czy Jan Krzysztof Bielecki mają współtworzyć nową ekipę. Na razie tego tak naprawdę - przynajmniej w przejawach instytucjonalnych - nie widać. Tusk jest rzeczywiście dzisiaj sam, ma pełną władzę, ale ponieważ w pełni kontroluje, jak do tej pory, Platformę Obywatelską... W związku z tym, jeśli psychicznie zniesie tę samotność - to jest dla niego najtrudniejsze, jak mi się wydaje - to politycznie też ją zniesie, to znaczy przez samotność nie straci szansy, bym powiedział. Przez samotność może mieć złe noce. A jeszcze na koniec chciałem zapytać: jak się zakończyła historia pańskiego sporu z Lufthansą? Pan zapłacił te trzy tysiące euro niemieckiemu przewoźnikowi? Na razie nie, na razie jestem... Odwołuje się pan? Na razie jestem z nimi w sporze i zobaczymy, co z tego wyniknie. Ale odwołał się pan od tego werdyktu prokuratury? Na razie jestem z nimi w sporze, tak bym, tyle powiedział. W sporze nieistniejącym formalnie prawnie, rozumiem.