Warszawski kardiochirurg Mirosław G,. został zatrzymany 12 lutego. Prokuratura podejrzewała go o korupcję i zabójstwo pacjenta. Po trzech miesiącach aresztu doktor G. wyszedł za kaucją i poręczeniem. Warszawski Sąd Apelacyjny uznał, że "nie ma dowodów na duże prawdopodobieństwo, że podejrzany popełnił umyślne zabójstwo". Z Mirosławem G. rozmawiają Marek Balawajder i Roman Osica. Posłuchaj: Marek Balawajder: Ponad tydzień temu wyszedł pan z aresztu. Co pan robił przez ostatnie dni? Mirosław G.: Z ledwością przychodzę do siebie po tym ogromnym urazie i całe szczęście, że mogę liczyć na pomoc najbliższych - rodziców, brata. Jest pan u rodziców, pan odpoczywa, pan chce dojść do siebie? To bardo duży uraz psychiczny, nawet dla kardiochirurga, który na co dzień jest przyzwyczajony do trudnych sytuacji. Było to dla mnie zaskakujące, zwłaszcza, że w tej chwili dowiaduję się o wielu zdarzeniach, na które ani nie miałem wpływu, ani o nich nie wiedziałem. Jak wychodził pan z aresztu, powiedział pan: "Padłem ofiarą zmowy". Czyjej zmowy? Miałem na myśli zawirowania w środowisku lekarskim, w środowisku medycznym. Ile pan zrobił przeszczepów w ostatnich latach? Przy ilu operacjach na otwartym sercu pan asystował? W ciągu prawie 20 lat miałem okazję pracować zarówno w ośrodku krakowskim, jak i warszawskim i w sumie operowałem i asystowałem przy ponad 550 operacjach transplantacji serca. W większości tych chorych razem z zespołem prowadziłem. A jak wyglądała u pana śmiertelność po takich operacjach? W przeszczepach serca ta śmiertelność jest wyższa niż podczas klasycznych operacji na otwartym sercu i w naszym ośrodku warszawskim nie odbiegała ona od innych ośrodków polskich czy europejskich. Minister Kamiński mówił: "Śmiertelność u pana doktora G. sięgała 30 procent. Globalne przeżycie wszystkich operowanych pacjentów, którzy byli operowani w ośrodku warszawskim w ostatnich latach sięgała 95-96 procent. Ci chorzy nie tylko przeżywali operacje, ale opuszczali klinikę z dobrym wynikiem wczesnym i żyli. Wróćmy do wydarzeń z 12 lutego. Jak wyglądało samo zatrzymanie pana? Ciągle mam przed oczami ten poranek. Przed godz. 8 rano w poniedziałek, kiedy do mojego gabinetu wtargnęli umundurowani i uzbrojeni agenci i - pomimo tego, że nie stawiałem żadnego oporu - zostałem brutalnie, siłą zatrzymany. Powalili pana na ziemię? Tak to wygląda. Skuli? Tak, zostałem skuty kajdankami, ręce z tyłu i przez długi okres czasu musiałem siedzieć na fotelu i oglądałem, co się wokół dzieje.