Jesteśmy świadkami wyścigu w zdobywaniu kosmosu. Czy to gra o prestiż, nowe zdobycze naukowe, może o pieniądze czy wreszcie o militarne panowanie nad światem? - W zasadzie chodzi po części o wszystko. Uczestnicy wyścigu mają wiele celów i starają się je osiągnąć z różnym natężeniem. Ale warto zwrócić uwagę na nowe zjawisko. Od paru dekad widać coraz wyraźniej, że działalność poszczególnych państw uczestniczących w programach kosmicznych już nie jest dominująca. Wystarczy porównać środki, jakie przeznaczyły władze państw, z wydatkami prywatnych konsorcjów, nierzadko ponadpaństwowych, czy z kapitałem międzynarodowym. W 2018 r. przemysł kosmiczny zarobił ok. 360 mld dol.,z czego ok. 277 mld dol. przypada na działalność czysto komercyjną. Spektakularne loty załogowe i kosmiczne programy militarne przyniosły zaangażowanym przedsiębiorstwom zysk ok. 80 mld dol. W tle szumnie opisywanych działań w kosmosie mamy więc wyścig między firmami komercyjnymi, amerykańskimi i innymi. Zawsze w tej rywalizacji chodziło o prestiż, o polityczny wymiar dowodzący, że dane państwo jest potęgą. Tak się dzieje i dzisiaj, ale to było zwłaszcza aktualne od początku lat 60. Byliśmy przekonani, że to ZSRR ma palmę pierwszeństwa, bo wysłał w kosmos pierwszy sputnik, potem psa Łajkę, potem Gagarina. Amerykanie tymczasem utajniali swoje militarne możliwości, a my nie dostrzegaliśmy, że oni już wtedy budowali przewagę w kosmosie. Oficjalnie uważa się, że dopiero po amerykańskich lotach na Księżyc Rosjanie musieli uznać, że przegrali. - Wcześniej docierały do nas jedynie wiadomości dotyczące osiągnięć ZSRR, a sam wyścig miał przecież wiele wymiarów. O tym, jak wyglądały sukcesy USA na początku lat 60., jeszcze do niedawna nie wiedzieliśmy nic. Tymczasem amerykański program zwiadu optycznego dość dokładnie policzył wszystkie radzieckie wyrzutnie pocisków balistycznych dzięki zdjęciom wykonywanym z kosmosu. Już w 1962 r., w trakcie kryzysu kubańskiego, ta wiedza pozwoliła prezydentowi Kennedy’emu na twarde negocjacje z Rosjanami. Dziś podbój przestrzeni okołoziemskiej jest w dużym stopniu sprywatyzowany. W pracy "Nowy wyścig kosmiczny XXI w. - USA, Chiny i Rosja" pisze pan, że firma Elona Muska SpaceX otrzymała w marcu 2018 r. zgodę na budowę konstelacji złożonej aż z 4425 satelitów. - Proces budowy konstelacji Starlink rozpoczął się już w zeszłym roku. Dziewięć dotychczasowych misji umieściło po ok. 60 satelitów systemu. Docelowo zyski z działalności tej konstelacji mają wynosić rocznie 30-50 mld dol. Z tymi pieniędzmi Musk zamierza doprowadzić do podboju Marsa, pragnie zostać tam pochowany. Podobnych bogatych wizjonerów jest więcej, spektakularnym przykładem jest Jeff Bezos, właściciel m.in. Amazona. Czy to zachcianka multimiliardera, czy jeszcze jedna cegiełka w podnoszeniu światowego prestiżu USA, która wpływa na systemy bezpieczeństwa, równowagi bądź nierównowagi sił? - Musk współpracuje z państwową agencją NASA, więc państwo nie traci na znaczeniu, ale niepaństwowi uczestnicy wyścigu uzyskują pewną autonomię i dbają o własne interesy, niekoniecznie zgodne z interesami danego państwa. To się zresztą staje w ogóle cechą międzynarodowych stosunków politycznych i gospodarczych, że obok decyzji prezydentów czy szefów rządów pojawiają się na niemal równych prawach interesy ponadpaństwowych organizacji gospodarczych. Zaskakujące w pańskiej pracy jest stwierdzenie, że Rosja straciła już nawet pozycję drugiego mocarstwa kosmicznego, ustępując Chinom. - Rosjanie dysponują ogromną wiedzą i dobrym poziomem techniki, więc wyprzedzają Chiny w niektórych dziecinach, ale na zastosowanie tej wiedzy brakuje im środków, bo są słabsi ekonomicznie, pomijając pewne naprężenia wewnętrzne. Chińczycy potrafią wytyczać bardziej przyszłościowe cele i ta ich przewaga będzie się powiększać. Czyli o postępie w penetracji Kosmosu zadecydują siła gospodarki i pieniądze? - Można przodować w badaniach naukowych i rozwiązaniach technologicznych, ale zaraz pojawia się pytanie, jakie pieniądze stoją za nowoczesną techniką. Zwycięża ten, który może sfinansować ambitne zadania. W latach 60. Amerykanie zorganizowali program Apollo w celu doprowadzenia do pierwszego lotu na Księżyc. Dzięki temu powstała gigantyczna rakieta nośna Saturn V, cały system jej obsługi oraz lądowniki księżycowe. Ale wtedy, w szczytowym okresie wydatków w drugiej połowie lat 60., NASA pożerała prawie 4,5% budżetu USA. Dziś ta agencja jest uboższa, musi zadowolić się 0,5% budżetu, przerzuca więc zadania do sektora prywatnego i cywilnego w formie outsourcingu. Ponad 10 lat temu administracja prezydenta Baracka Obamy rozpisała konkurs na dostarczenie towarów na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Oczywiście wcześniej też NASA korzystała z możliwości technicznych partnerów zewnętrznych, którzy na jej zlecenie wykonywali zadania - logo tych spółek pojawiły się na pojazdach kosmicznych czy urządzeniach na stacji orbitalnej. Dziś mamy nową sytuację - państwo zleca wykonawcy zewnętrznemu całkowitą usługę. Amerykańscy astronauci lecą dziś w kosmos pod szyldem SpaceX. Ale na skafandrach mają wciąż flagę USA. - Są wysłannikami NASA, lecz ich zależności są już innego typu. Wcześniej, np. przy programie Apollo, NASA integrowała wszystkie składowe, teraz szkolenie, centrum obsługi i kierowanie lotem należą do SpaceX, NASA dostarcza standardów technicznych i kontroluje ich przestrzeganie. Czy Europejska Agencja Kosmiczna, w ramach której współpracuje wiele firm z Polski, też ma szansę dołączyć do wielkich graczy? - Europejska Agencja Kosmiczna jest w dużej mierze przedłużeniem francuskiego programu kosmicznego. Francja organizuje wysiłek europejski w tym zakresie i dyktuje warunki. Ma on charakter cywilny, zajmuje się głównie nawigacją satelitarną, programami komunikacyjnymi itd. Może też współpracować z programami wojskowymi, ale to nie jest priorytet. Czyli stanowi odbicie ambicji mocarstwowych Francji? - Każde państwo uważające się za mocarstwo chce dawać dowody prestiżu i pokazywać, że ma możliwości korzystania z działalności w kosmosie. Jak to robi, zależy od specyfiki kraju i jego sytuacji zewnętrznej. Chińczycy i Rosjanie wiele mówią o swoich programach, co nie znaczy, że wszystko realizują, bo z faktycznymi możliwościami jest gorzej. Ale mają swoje loty załogowe, budują większe obiekty orbitalne, wysyłają próbniki na Księżyc - Chińczycy nawet przymierzają się do lotu załogowego. Niewątpliwie mają taki zamiar, ale to, co mówią i oni, i Rosjanie, można niekiedy traktować z przymrużeniem oka, bo to ma w dużej mierze charakter propagandowy. A inni uczestnicy krajowych programów kosmicznych? - Inny jest kształt programów kosmicznych Izraela, który swoje środki techniczne kieruje na cele obronne. Z kolei program kosmiczny Indii jest cywilny, nakierowany na wspieranie rozwoju państwa, np. obrazowanie zagrożeń dla rolnictwa i komunikację. Jest też oczywiście potrzeba budowania prestiżu i tu naturalnym konkurentem na terenie Azji okazują się Chiny, którym Indie bardzo chciałyby dorównać w zastosowaniach nowoczesnych technologii, umieszczaniu satelitów na orbicie itd. Kosmiczny program japoński jest bardzo pragmatyczny, chodzi o zdolność wysyłania rakiet i własnych systemów łączności rozwijanych przez krajową agencję kosmiczną Jaxa. Wiele agencji robi więc praktycznie to samo. - Warto zauważyć, że poszczególne kraje, a nawet firmy, organizacje czy choćby uczelnie mogą na własne potrzeby korzystać z przestrzeni kosmicznej, kupując takie usługi, które aktualnie są dostępne na rynku. To już nie wiedza wymagająca ogromnego zaplecza i gigantycznych środków, ale zwykłe zamówienie? - Wykupienie satelitarnych usług komercyjnych w dziedzinie komunikacji to banalna sprawa. Praktycznie dostępna dla każdego kraju, nie mówiąc o najbogatszych obywatelach. Idzie się do sklepu, a wielkie firmy działające w branży kosmicznej i dysponujące konstelacjami satelitów mają sporo do zaoferowania. Administracja publiczna może zamówić satelitarne zobrazowanie np. terenów zalesionych, a nawet policzyć drzewa czy poszukiwać z kosmosu bogactw naturalnych. Jeśli nawet dany kraj nie ma własnych satelitów, może je kupić z odpowiednim oprogramowaniem albo kupić zdjęcia jakiegoś obszaru, żeby stwierdzić rozmiar zniszczeń po katastrofie itp. Dowolne zdjęcia satelitarne wykonują różne firmy prywatne. Dostępność usług kosmicznych przekracza zdolności techniczne wielu krajów świata. Co jest dziś podstawowym celem badawczym i rozwojowym dla wielkich agencji czy firm kosmicznych? Znalezienie bogactw naturalnych na Księżycu czy na Marsie? Zbadanie dalszych planet Układu Słonecznego? Znalezienie śladów życia w kosmosie? - Szukanie śladów życia poza Ziemią to domena naukowych entuzjastów i amatorów. Mars i Księżyc nie interesują nas na razie ani jako źródło surowców, ani militarnie, o czym zresztą i tak by się nie mówiło. Obszarem penetracji i wyraźnego zainteresowania jest strefa okołoziemska. Najpierw się bada, czy dana technologia albo misja kosmiczna jest do sfinansowania, a dopiero później podejmuje działania praktyczne. Program Apollo po 12 lotach na Księżyc został zakończony, a powstała na jego potrzeby najpotężniejsza rakieta kosmiczna, zdolna do wyniesienia na orbitę ładunków o masie do 130 ton po wygranym wyścigu na Księżyc okazała się niepotrzebna i poszła w odstawkę. Opłacalne są natomiast działania na orbicie okołoziemskiej, pozyskiwanie różnych danych, obserwacje, komunikacja, dalej turystyka kosmiczna, produkcja materiałów o szczególnych właściwościach, które można tworzyć w stanie nieważkości. Jeśli myślimy o górnictwie kosmicznym, to rozważane jest pozyskiwanie surowców z asteroid, bo to mogłoby się jakoś opłacić. A marzenia o Marsie są realne? - Wysyłanie na Marsa obiektów, a z czasem ludzi, to raczej nie wynik jakichś kalkulacji ekonomicznych, ale sposób budowania prestiżu i dalekosiężnej wizji. SpaceX pracuje konsekwentnie w tym kierunku. Musk finansuje szeroko zakrojone badania, inwestuje w budowę nowych systemów, bada, jak dotrzeć na Marsa i jak tam się osiedlić. Ostatnia próba z ogromną rakietą Starship, która ma m.in. służyć jako podstawa systemu transportu na Marsa, nie powiodła się, ale dalsze próby trwają, buduje się także nowe generacje silników. Niewiele jest takich podmiotów jak SpaceX, które stać na samodzielne badania i realizację drogich programów. Podbój kosmosu to zatem doskonała okazja do współpracy. - Do współpracy między państwami dochodzi wtedy, gdy mają wspólne interesy i chcą coś osiągnąć w przestrzeni kosmicznej, ale samodzielnie nie znajdują źródeł finansowania. Takie wspólne działania są najmilej widziane, gdy współpraca nie jest obciążona żadnymi zaszłościami. Partnerzy dzielą się sprawiedliwie kosztami i odnoszą wspólne korzyści. Już w latach 60. powstawały takie komercyjne konsorcja blisko współpracujące z państwowymi agencjami, m.in. w celu uzyskania połączeń telewizji satelitarnej. Ważne jest też to, że przestrzeń kosmiczna jest traktowana jako przestrzeń wspólna, podległa wyłącznie prawom fizyki. Jak na tym tle wypada Polska? - Korzystamy z tych możliwości na miarę naszych sił. Najbardziej spektakularne osiągnięcia to te, że polskie urządzenia są już na Marsie, i to w dwóch miejscach. Marsjański łazik Curiosity wysłany przez NASA osiem lat temu, wyposażony jest w detektory podczerwieni wyprodukowane w firmie VIGO Systems z Ożarowa Mazowieckiego. W tej dziedzinie osiągnęliśmy poziom światowy. Inna sonda, która przed dwoma laty wylądowała na Marsie, Insight, ma urządzenie do wiercenia w tamtejszej glebie, mechanizm udarowy penetratora wykonało Centrum Badań Kosmicznych PAN przy współpracy z firmą Astronika. Podobne urządzenie wykonane w CBK PAN przy współpracy z kilkoma przedsiębiorstwami miało wylądować w 2014 r. na komecie Czuriumowa/Gierasimienko na pokładzie lądownika Philae należącego do europejskiej sondy Rosetta i stamtąd pobrać próbki do badań. Mamy też firmę SpaceForest z Gdyni, która zajmuje się konstruowaniem rakiet suborbitalnych i zamierza je produkować komercyjnie. Pierwszy lot rakiety Peru odbył się w kwietniu tego roku. Polska nie ma jeszcze własnego sputnika, choć zręby takiego programu już powstały w resorcie nauki. - Jest wiele satelitów wyposażonych w polskie urządzenia, ale żaden nie został wystrzelony na orbitę z terenu naszego kraju. Pytanie, czy chcemy go sami zbudować, czy zakupić. Posiadanie własnego sputnika nie jest dzisiaj wielkim problemem, wystarczy zamówić go w firmie, która się tym zajmuje i za kilkaset tysięcy dolarów zrealizuje taką usługę. Istotny jest problem, jaką misję realizować. Wiele szanujących się uniwersytetów eksploatuje takie orbitalne obiekty. Kosmos jest wciąż przestrzenią wspólną, ale czy jakieś prawo reguluje korzystanie z tego, co nad Ziemią? - Istnieje układ o zasadach działalności państw w zakresie badań i użytkowania przestrzeni kosmicznej łącznie z Księżycem i innymi ciałami niebieskimi, zwany też Traktatem o przestrzeni kosmicznej. To bardzo prosty układ, który zobowiązuje uczestników, aby kosmos był wolny od broni masowego rażenia, by działania tu podejmowane miały na celu dobro całej ludzkości i by ta przestrzeń była terenem zgodnej współpracy. Taka regulacja wystarczała, gdy 60 lat temu państwa nie wiedziały, jakie będą nasze możliwości techniczne, więc uregulowano tylko podstawowe kwestie. Do tej pory to się nie zmieniło, ale wielu komentatorów twierdzi, że prawo kosmiczne nie jest rozwinięte. Są więc różne jednostronne deklaracje, ale nowych porozumień nie widać. Na mocy prawa wewnętrznego Stanów Zjednoczonych uznano, że przedsiębiorstwa amerykańskie, które pozyskają w kosmosie jakieś surowce, staną się ich właścicielami. Na razie do takiej sytuacji jest daleko, ale... Potrzebne są nowsze regulacje uwzględniające działania w dalszej perspektywie. Czy Uniwersytet Jagielloński ma własnego satelitę? - Nie, ale bardzo wiele uniwersytetów ma takie satelity. Nie tylko czołowe, najbogatsze uczelnie o globalnym znaczeniu, ale np. Uniwesytet w Aalborgu w Danii czy też w Vigo w Hiszpanii. Uniwersytet Jagielloński ma natomiast własną winnicę, która wytwarza bardzo dobre, chociaż drogie wino. Zapewne niektórzy entuzjaści przynajmniej w ten sposób osiągną stan nieważkości. Bronisław Tumiłowicz