Robert Mazurek: Czy policja spisała się dobrze podczas Marszu Równości, który przeszedł ulicami Lublina w sobotę? Krzysztof Żuk: - Znakomicie. To jest główna przyczyna tego, że nikomu nic się nie stało. Profesjonalne zarządzanie całym pododdziałem, dobre zabezpieczenie całej trasy - blisko 600 funkcjonariuszy zaangażowanych w tę ochronę - spowodowały, że marsz był bezpieczny. Nadkomisarz Jacek Deptuś - zastępca komendanta policji w Lublinie - mówił, że policja jest przygotowana do tego typu zabezpieczeń i jest w stanie udźwignąć ten ciężar. Może pan powinien porozmawiać z nimi wcześniej, zanim pan zakazywał tego marszu? - Żeby rozwiązać ten problem, to trzeba pamiętać, że musi być zmienione prawo o zgromadzeniach. Konstytucja mówi o wolności zgromadzeń, natomiast to prawo doprecyzowuje, mówi o tym, że organ gminy wydaje - nie może - tylko wydaje zakaz, jeżeli tam jest przesłanka "zagrożenie zdrowia, życia, mienia". Tutaj analiza informacji, które otrzymałem, wskazywała na konieczność wydania tego zakazu. Ale ze strony organizatorów. Czyli pan dostał informację, że organizatorzy marszu zagrażają życiu i zdrowiu mieszkańców Lublina? - Te informacje, którymi dysponowałem, dotyczyły przede wszystkim środowisk kibicowskich z trzech regionów, które miały organizować kontrmanifestacje. Z całym szacunkiem, panie prezydencie - jeśli ktoś zagrozi Mazurkowi pobiciem, to czy sąd i pan z tym sądem powinien zakazać Mazurkowi wychodzenia z domu? - Ma pan rację, to jest kwestia doprecyzowania prawa. Sąd okręgowy podzielił moje stanowisko, sąd apelacyjny je uchylił. W tym znaczeniu jest to już sprawa bezprzedmiotowa. Marsz się odbył, był zabezpieczony. Nie jest bezprzedmiotowa. Bardzo wielu polityków mówi, że pan rości sobie prawo do decydowania o tym, kto w Polsce może, a kto nie może demonstrować. - Nie, tutaj trzeba doprecyzować prawo po to, żeby jednoznacznie wskazać, że organ gminy takich decyzji wydawać nie może. Moi prawnicy, którzy przygotowywali tę decyzję, mieli wątpliwości - takie, o których mówiłem - że organ gminy powinien w tym momencie protestować. Pan mógł się zgodzić na ten marsz lub mógł się nie zgodzić. Pan zdecydował o tym, że marszu w Lublinie nie będzie, ostatecznie się odbył. Czy to nie jest pańska porażka? - Zakazałem obydwu zgromadzeń - nie tylko Marszu Równości, ale również zgromadzenia drugiego, które zgłosił ONR - ze względu na ryzyko zagrożenia życia i zdrowia. Jest pan członkiem Platformy Obywatelskiej, partii która w maju tego roku organizowała Marsz Wolności. W sobotę Katarzyna Lubnauer przekonywała, że wolność jest najważniejsza, a Grzegorz Schetyna mówił, że wybór w tych <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/raport-wybory-samorzadowe-2024" title="wyborach samorządowych" target="_blank">wyborach samorządowych</a>, to wybór między wolnością, którą reprezentujecie wy - Koalicja Obywatelska - i "niewolnością", brakiem tej wolności, który reprezentuje PiS. Tymczasem pan jest prezydentem miasta, które zakazuje demonstracji. Gdzie tu wolność zgromadzeń? - Prostuję - nie kandyduję z Koalicji Obywatelskiej, tylko z własnego komitetu wyborczego. To tak, żeby była jasność. Jest pan politykiem Platformy? - Jestem, to jest oczywiste dla wszystkich. Natomiast chciałem powiedzieć tylko jedno zdanie - jeśli ma pan informację, że jedzie od kilkuset do kilku tysięcy kibiców, którzy chcą zatrzymać ten marsz, to ta decyzja była podyktowana troską o tych, którzy w swojej nieświadomości w tym marszu chcieli brać udział. Nikt nie jest tu przeciwko wolności, a już na pewno ja jestem ostatni, bo w trudnych czasach 1982 roku likwidacji Solidarności przeżywałem to i jestem ostatni, który by tego zakazał. Ale kwestia bezpieczeństwa i tego zapisu ustawowego to jest główna przyczyna podjętej decyzji. Sąd uchylił ją, marsz przeszedł ulicami Lublina. Marsz przeszedł ulicami Lublina, choć pan był przeciwko. To takie są fakty. Czy straty miasta są jakieś znaczne, czy będziecie teraz dochodzili od tych kontrmanifestantów jakiś odszkodowań? - Straty szacujemy, miasto jest ubezpieczone, nie będziemy dochodzili, natomiast nie wiemy, jak to będzie wyglądało w przypadku mieszkańców, którzy mają uszkodzone samochody. Tu nie mam jeszcze pełnego obrazu. Jeśli chodzi o policję: 21 aresztowanych, ale myślę, że będzie więcej ze względu na to, że byłem cały czas przy monitoringu wizyjnym i obserwowałem osoby, które też zapewne będą mieć postawione zarzuty. Natomiast z drugiej strony ośmiu rannych policjantów - to pokazuje, jak dramatyczna była sytuacja. Ta sytuacja rzeczywiście była ciężka, chociaż - tak jak pan przyznał - policja sobie z tym poradziła. Może jest to jakiś czas na to, żeby podziękować: podziękować nie tylko policji, ale na przykład ministrowi Brudzińskiemu, który bardzo stanowczo, jednoznacznie mówił, że policja od teraz będzie zdecydowana. - Policji dziękowałem już wczoraj osobiście i jestem rzeczywiście pełen uznania do tego, co zaprezentowali. A ministrowi Brudzińskiemu pan podziękuje? - Pan minister Brudziński wykonuje to, co powinien, tak jak i ja. Czyli inaczej mówiąc - jestem osobą publiczną, która musi chronić, mając zakres kompetencji, podległych sobie służb. Panie prezydencie, czy w Lublinie będziecie "strząsać ze zdrowego naszego drzewa PiS-owską szarańczę"? - Nie, nie podzielam takiego sposobu używania w walce politycznej określeń. Ale wie pan, że to Grzegorz Schetyna - szef pańskiej partii - mówił o tym, że będzie strząsać PiS-owską szarańczę. - Debata polityczna ma swoje prawa: jedna i druga strona mówi to barwnym językiem. Ja tę kampanię prowadzę inaczej - spokojnie i merytorycznie. Ale pan myśli, że można porównywać ludzi do zwierząt? Jeśli tak, to pytanie do jakich? - Już raz powiedziałem, że nie podzielam potrzeby używania takiego języka. Po obydwu stronach jest mnóstwo niepotrzebnych słów i wydaje mi się, że to nie komponuje się dobrze z charakterem kampanii samorządowej, gdzie potrzebne są programy i przede wszystkim troska o mieszkańców. Czyli mówiąc zdecydowanie: Grzegorz Schetyna niepotrzebnie mówił o PiS-owskiej szarańczy, tak? - Ja bym tego stwierdzenia nie użył. Panie prezydencie, czy 22 tys. zł to dużo czy mało? - Wiem do czego pan zmierza, ale w spółce PLNG w radzie nadzorczej byłem jako były wiceminister, bo budowałem terminal w Świnoujściu. Pan był również w PZU Życie. Chodzi mi o to, że bez tych dwóch spółek zarabiał pan 22,5 tys. zł w 2016 roku. - Tyle nie. Panie prezydencie, skupiłem się wyłącznie na pańskim oświadczeniu majątkowym, chyba że pan w oświadczeniu majątkowym zawyżał dochody, a byłoby to pierwszy przypadek w historii. - Tak nie było. Chciałem wyjaśnić, że zarówno w grupie PZU, a ściśle PZU Życie, jak i w PLNG S.A. zajmowałem te stanowiska, reprezentując Skarb Państwa, jako były wiceminister. I w jednej, i w drugiej spółce odpowiadałem za wdrażanie strategii inwestycyjnej - tam inwestycyjne, budując terminal gazowy w Świnoujściu, a tutaj strategia budowania grupy bankowo-ubezpieczeniowej. Zasiadał pan tam jako prezydent Lublina i to mnie fascynuje, że gazoport w Świnoujściu buduje prezydent Lublina. Mógł też z Rzeszowa, prawda? - Jako wiceminister w Ministerstwie Skarbu Państwa uruchamiałem budowę terminala w Świnoujściu i go realizowałem, a później w radzie nadzorczej nadzorowałem. Niech pan przypomni, kiedy pan przestał być wiceministrem? - W 2009 roku. To oznacza, że do 2016 roku, czyli przez kolejne siedem lat, jako były wiceminister gdzieś tam, kiedyś, musiał pan zasiadać w spółce budującej gazoport. - Tak, jako przedstawiciel Skarbu Państwa nadzorowałem budowę terminala gazowego w Świnoujściu i niewątpliwie mam swój udział w tym, że został wybudowany. A nie ma pan wrażenia, że to wygląda trochę tak, jakby chcieli dać panu dorobić? - Nie, jak ma pan inwestycję na ponad cztery mld zł, to Skarb Państwa musi nadzorować przez swojego przedstawiciela, a że jako wiceminister uruchamiałem budowę tego terminala, to... Ale panie ministrze to było siedem lat wcześniej. - Nie szkodzi. Ten terminal przeszedł mniej więcej takie koleje losu, jak dziś inwestycje na PKP, związane z problemami z wykonawcą, z finansowaniem, z problemami formalno-prawnymi i to trzeba było uporządkować.