Tomasz Piekarski, MWMedia: Co jest inspiracją pańskiej twórczości? Andrzej Poniedzielski: Każdy dzień. A tak szczerze powiedziawszy to mam wrażenie, że już wszystko napisano dawno przed nami. Zauważyłem, że zmieniają się tylko odcienie słów i całych wyrazów. Na przykład słowo "zajebiście" zrobiło ogromną karierę od mojej młodości do dziś. Natomiast twórca, jeśli ma cokolwiek robić, to splatać ze sobą słowa, które do tej pory nie były ze sobą łączone. Gdzie pan tworzy? Cały samochód mam wypełniony różnymi kartkami, na których piszę po dwa słowa, czasem jedno słowo. Zazwyczaj są to rzeczowniki i czasowniki. Jak później przychodzi konieczność napisania wiersza i piosenki, to z tych słów korzystam. I wracam do poprzednich skojarzeń, nastrojów... Jest pan bardziej lirykiem niż satyrykiem? Tak. Satyryk to osoba bardzo czujna. A ja nie śledzę poczynań naszych "miłościwie wybranych". Ktoś mnie ostatnio zapytał, czy napisałbym książkę na temat obecnej sytuacji politycznej. Odpowiedziałem, że medycyną się nie zajmuję... Niektórzy mówią, że w Polsce już dawno nie było tak ponuro. Można byłoby powiedzieć, że dopuściliśmy do tego. Ale takie są losy demokracji. Demokracja jest to stan wyidealizowany. W większości przypadków w Polsce, polityką zajmują się nie politycy, tylko amatorzy... A jaka jest różnica między politykiem a amatorem? Polityk to ktoś, kto jest wykształcony, ma ogólne obycie i wpojoną świadomość służby narodowi, a nie realizacji własnych ambicji. A u nas często są to ludzie przypadkowi, czasem z poważnymi powikłaniami psychiatrycznymi. Powikłaniami psychiatrycznymi? Do leczenia zamkniętego włącznie. Moja koleżanka jest praktykującym psychiatrą. Kiedyś złamała sobie nogę i musiała oglądać telewizję. A ona jest w stanie z oczu i gestów wyczytać, kto jest zdrowy, a kto nie. Obserwowała piętnastu przemawiających w Sejmie i stwierdziła, że co najmniej pięciu z nich nadaje się do leczenia zamkniętego... Jest sens uprawiać satyrę, skoro na Wiejskiej jest tak wesoło? Protestuję przeciw takim stwierdzeniom. Tamten kabaret jest po pierwsze stacjonarny, po drugie znacznie droższy. Kosztuje nas bardzo dużo. Pana twórczość jest specyficzna i trudna. Nie boi się pan, że zabraknie panu odbiorców? Nie sądzę, żeby zabrakło. Mimo tego niebezpieczeństwa, o którym pan mówi, wolę się starzeć w niezbyt licznym, ale za to w miłym i niekrępującym towarzystwie. Dlatego nie biorę udziału w festynach, zabawach, dożynkach... Poza tym nie sądzę, żebym mówił naukowym językiem. Może używam dużo zdań złożonych podrzędnie. Ale mam dowody na to, że w każdym zakątku tego kraju są ludzie, którzy chcą tego słuchać. Zobacz nasz raport specjalny "Bitwa o samorządy"