Konrad Piasecki: To koniec marzeń o autostradzie Warszawa-Berlin na Euro 2012? Janusz Piechociński: - Wydaje się, że jest już przesądzone, że ten odcinek w całości Stryków-Konotopa nie będzie zrobiony na czerwiec. Czy z Berlina do Warszawy nie dojedziemy? A ci, którzy będą chcieli z Berlina przyjechać do Warszawy, będą gdzie kończyli swoją podróż? W szczerym polu? - Zjadą na istniejące już drogi, ale one są znacząco przeciążone i przede wszystkim nie osiągamy jednego z zadań, które sobie stawialiśmy, że nie tylko ze względu na prestiżowe Euro - bo to jest incydent, ważny sportowy, taki wizerunkowy Polski - ale przede wszystkim zakładaliśmy, że będziemy mieli w roku 2012 skonstruowany główny kościec transportowy państwa opisywany autostradami A2, A4, A1, prawie na całej długości. I dzisiaj wiemy, że kościec można włożyć między bajki. - ... i jeszcze z opisywanymi, zmodernizowanymi między Warszawą a miastami gospodarzami rozgrywek liniami kolejowymi do prędkości 160 km /h. To tym bardziej między bajki. - Z istotnym opóźnieniem. Mnie niepokoi jedno. To znaczy był czas euforii przy przyznawaniu Euro i później przy ogłaszaniu tych różnych planów, później było takie spokojne zapewnianie, że nic się nie dzieje - zrobimy, później była taka mobilizacja - coś tam zgrzyta, a dzisiaj z kolei przeradzamy to w stan totalnej klęski, także w wymiarze personalno-politycznym, zamiast odpowiedzieć sobie na kilka kluczowych pytań: co zawiodło, gdzie zawiodło i co możemy zrobić, żeby zrobić maksimum na ten czerwiec. Zaraz te pytania postawimy. Jeszcze o tych nieszczęsnych Chińczykach. Czy jest jeszcze szansa na to, że my się z nim dogadamy, że nam tę autostradę skończą? - Tutaj na naszych oczach pada mit, który tam 2-3 lata temu mieliśmy, że chińskie firmy wejdą i tysiące Chińczyków rzucą się na polskie zadania autostradowe, drogowe i za miskę ryżu to zostanie zrobione. Dzisiaj budowa autostrady, to nie są tysiące ludzi z łopatą, to są dobre procesy logistyczne, dobry sprzęt, dobrze przygotowane zaplecze, a bardzo trudno importuje się siły i środki z kraju spoza Unii. Jest jakakolwiek szansa na dogadanie się z Chińczykami, czy to już jest temat zamknięty? - Wydaje się, że firma chińska już wie, że straty, które mogłaby ponieść na kontynuacji zadania i nie wywiązania się z terminów są jeszcze większe niż dzisiaj wywieszenie białej flagi. I jeśli Chińczycy wyjdą z tej autostrady, to opóźni jej budowę o tygodnie, miesiące, czy lata? - Kluczowe jest to, w jaki sposób rozliczyć się z Chińczykami, podwykonawcami, zabezpieczając ich interesy. Poza tym, jak przejąć budowę z punktu widzenia kontynuacji rozpoczętych zadań. Ponadto, jak wycenić ryzyko dotrzymania jakości przez firmę, która zostanie wyłoniona w nadzwyczajnym trybie, bo spodziewam się, że Prezes Urzędu Zamówień Publicznych powinien zezwolić Generalnej Dyrekcji na najprostszy sposób wyłonienia wykonawcy. Trzeba jeszcze znaleźć stosowne środki, żeby to zadanie dokończyć. Odpowiadanie na te pytania opóźni budowę tego odcinka, ale o ile? Premier mówi, że oczywiście nie jest najlepiej, ale do Euro zdążymy. Czy to jest prawda? - Musimy pamiętać o tym, że trzeba pilnować jakości. To, co z wielką naiwnością wysocy politycy mówili, opierało się często o taki niespełniający się optymizm, że wszystko ułoży się po naszej myśli. Pytanie jest także o warunki klimatyczne, kiedy zacznie się zima, o wysokość wód gruntowych. Czyli to, co mówi premier, to jest nieprawda? - Myślę, że niektórzy doradcy premiera, jak choćby to było na Stadionie Narodowym, wprowadzili premiera w błąd. Jeżeli sześć tygodni temu mówili, że wszystko na stadionie jest w porządku, a później ogłosili, że mamy piętnastoprocentowe opóźnienie w stosunku do harmonogramu i poważne usterki techniczne, to widać brak uczciwości nawet wobec szefa rządu. W sprawie stadionów i również w sprawie autostrady? - Tak. A czy to, że uwierzono w realność oferty Chińczyków i w to, że oni zbudują tę autostradę, obciąża ministra infrastruktury? - Ja myślę, że obciąża nas wszystkich, że z taką naiwnością podchodzimy i nie bierzemy pod uwagę tego, co dzieje się na polskim rynku. Na wszystkich nie, bo my laicy nie czujemy się odpowiedzialni za to, kto wybrał Chińczyków i postanowił im zapłacić. - Mówię tu o całym sektorze publicznym. Proszę zwrócić uwagę, że nieźle nam idzie w naszym życiu indywidualnym, radzimy sobie z wyzwaniami. Nieźle działa rynek, nieźle samorząd, a te zadania, za które odpowiada państwo - polityka, urzędnicy, regulacje i sposób wyłonienia wykonawcy - zgrzytają. Ale to jest tak, że minister infrastruktury miał prawo domyślać się, że Chińczycy nie wybudują tej autostrady za tę cenę? - Oferta chińska była szokująco niska. Naraziła nas na poważny atak w przestrzeni europejskiej, nie tylko związków zawodowych, nie tylko polityków, czy firm europejskich, ale także krajowych. Od samego początku zakładano, że Chińczycy chcą zapłacić bardzo wysoką cenę wejścia tego gracza azjatyckiego za pierwszy wygrany przetarg w Unii Europejskiej, stąd dołożą znacząco do kontraktu. Czyli minister infrastruktury podjął z nimi pewną grę. Wiedział, że za tę sumę oni nie wybudują, ale liczył na to, że im się opłaca dołożyć do tej autostrady w imię przyszłych zysków? - Myślę, że takie wnioski przy przetargu Dyrekcja Generalna, a później kierownictwo resortu przyjęło. To ryzykowne założenie jest kompromitujące dla ministra? - Kompromitujące jest to, że powtarzają się ciągle te kwestie i nie wyciągamy pewnych wniosków z przeszłości. Moje oceny były bardzo stonowane, jak pan pamięta rok 2007, kiedy przygotowałem audyt węzła warszawskiego i tekst tego opracowania zawierał odpowiedź na pytanie: Co zrobić, żeby nie było transportowej katastrofy. Wtedy wszyscy mówili, że jestem pesymistą i krzykaczem, a ja po prostu zrobiłem na przykładzie 100 dużych zadań ze środkami UE taką transpozycję tych działań opóźnień. Wychodziło mi, że zrobimy 50 do 60 procent dróg, 40 do 50 procent kolei i 30 procent dworców kolejowych. I dzisiaj podpisałby się pan pod tym? - Dzisiaj już widzimy, że to jest niżej, bo w międzyczasie był rok 2008 i 2009, czyli wpływ światowego kryzysu na procesy inwestycyjne w Polsce i choćby to, że nie zrealizowaliśmy zadania Konotopa-Stryków w partnerstwie publiczno-prywatnym od roku 2008 jest konsekwencją tego zjawiska. Panie pośle, a nie ma pan poczucia, że tym razem Grabarczyk na pewno straci fotel? - Gdyby to tylko sprowadzać do personaliów, to moglibyśmy powiedzieć, że wystarczy zmienić dyrektora generalnego, ministra, wojewodę, który odpowiada za coś, szefa urzędu zamówień publicznych, komisję przetargową. To jest suma wielu działań, wydolności instytucjonalnej, racjonalności zachowań, umiejętności rynkowych firm. Popatrzmy co było po stronie firm, nie tylko w Polsce. Firmy przyłożyły nóż do gardła inwestorowi publicznemu i mówiły, że albo dołożycie, albo na Euro nie będzie gotowe. Panie pośle, ale politycznie Grabarczyk powinien odejść, czy nie? - To jest pytanie do premiera. A ja pytam o pańską ocenę. - Przecież niedawno mieliśmy wniosek o wotum nieufności. Byłem jedynym posłem koalicji, który nie wziął udziału w głosowaniu. I dzisiaj by go pan odwoływał? - To nie jest kwestia dzisiaj. Ja oczekuję stanowczych działań i ratowania tego, co jest do uratowania, bo trzeba wyciągać wnioski i trzeba solidnie pracować, a mniej pustosłowia i łatwych obietnic.