- To ohydna prowokacja - mówi o telefonach z rzekomej kancelarii premiera. - Na razie nie widzę potrzeby podawania się do dymisji. Feruje się wyroki zamiast szukać sprawcy prowokacji - dodaje. Konrad Piasecki: Zaufani sędziowie, ustalanie terminu rozprawy, panie prezesie, jakie świadectwo wystawia panu ta sprowokowana - jak się okazało - rozmowa? Ryszard Milewski: Ja to odczuwam jako odwrócenie sytuacji. Ja dostałem dwa telefony z kancelarii. Łączenie przez sekretarkę - trzy gwiazdki - urząd - podaje się człowiek za urzędnika kancelarii. Następnie dostaję maila. Widząc tego maila, wiem już na 100 proc., że jest to jakaś gruba prowokacja. Powiadamiam już w poniedziałek prokuraturę, ABW. Powiadamiam przed publikacją, która jest dopiero w czwartek. Prokuratura przystępuje do działania, podejmowane są czynności, mam nadzieję, że zabezpieczone są taśmy. Powiadamiam również ministra sprawiedliwości, że toczy się śledztwo. I w pewnym momencie następuje publikacja gazety, w czwartek, i sytuacja zaczyna się odwracać. Z pokrzywdzonego, zawiadamiającego o przestępstwie staję się praktycznie oskarżonym. Tak się czuję. Panie prezesie, tylko że ja słysząc ton tej rozmowy, zastanawiam się dlaczego pan tak po prostu nie pogonił kogoś, kto się podaje za asystenta szefa kancelarii premiera i wydaje panu polecenia dotyczące tego, co ma robić pan, niezawisły sędzia i niezawisły prezes sądu? - To nie jest prawdą. Nikt mi nie dawał żadnych poleceń. Wie pan, trudno rozmawiając z kancelarią premiera pogonić. No jak ja go miałem pogonić. Ale jak pan na przykład może odpowiadać na pytanie o to, czy sędziowie są zaufani? No, odpowiada pan, to nie jest pańska sprawa. - Proszę pana, to jest, jeszcze raz powtarzam, wszystkie nagrania się zmanipulowane. Były dwie rozmowy, jest jedno nagranie. Ja pamiętam, co ja mówiłem. Jeśli chodzi o tę sytuację, pan pyta mnie, czy mam zaufanych sędziów. Powiedziałem: słucham...? I absolutnie tak nie było, że uzgadniałem coś, czy mówiłem o zaufanych sędziach. Powiedziałem, że nie jest to jego sprawa. Nie, nie, nie. Pan mówi, że są zaufani, sprawdzeni. - Nie, panie redaktorze. Dlatego jeszcze raz apeluję. Dlaczego od razu mówi się, że jestem winny, że rozmawiałem, że dyscyplinarne postępowanie się toczy itd., będzie się toczyło. Dlaczego nikt nie chce sprawdzić, przecież te taśmy są zabezpieczone, jak rzeczywiście przebiegała rozmowa. Pan mówi, że ta rozmowa jest zmanipulowana. Czy zmanipulowane są pańskie słowa, czy zmanipulowane są pytania, które panu zadawano? - Proszę pana, są zmanipulowane w ten sposób, ze dużo rzeczy, które mówiłem, tam nie ma, są dołączone. Teraz dokładnie nie pamiętam, dlatego jest mój wniosek w prokuraturze, żeby zabezpieczyć te taśmy i wtedy będzie można wypowiadać się, co powiedziałam, czego nie powiedziałem. Jest też zabezpieczony mail, to jest bardzo ważny dokument. I wtedy dopiero, moim zdaniem, minister może podejmować takie decyzje typu dyscyplinarne postępowanie, po wyjaśnieniu całej sprawy. Wiem, że to ohydna prowokacja. Ten mail jest rzekomo od ministra Arabskiego panie prezesie? - Nie mogę tego powiedzieć, bo to jest tajemnica śledztwa. Jeżeli chodzi o zaufanie do tych sędziów, to powiedziałem: "słucham?". Miałem na myśli, że jest to wyłącznie sprawa sądu. Mógłbym być niegrzeczny i powiedzieć też: "to nie pana interes". Mógł pan tak powiedzieć. - Był to zresztą już koniec drugiej rozmowy i właściwie to właśnie pytanie z drugiej rozmowy wzbudziło już moje obawy i po otrzymaniu maila wiedziałem, że jest to ohydna prowokacja. Nie wiedziałem kogo, dlatego zwróciłem się do prokuratury i do ABW. W tym mailu rzeczywiście była instrukcja, żeby pan lub sąd uwolnił Marcina P. z aresztu? - Nie mogę tego powiedzieć, bo to tajemnica śledztwa. Ale wszystkie dokumenty są tam i dziwię się, że nikt nie chce poczekać, co zrobi prokurator - czy są te taśmy, co z tym mailem, jak wyjaśni sprawę. A feruje się już wyroki zamiast szukać rzeczywiście sprawców tej prowokacji. Rzeczywiście szuka się kozła ofiarnego i twierdzi, że ja nie mogłem rozmawiać z kancelarią premiera. To jest paranoja. Pan się dzisiaj czuje kozłem ofiarnym wystawionym przez ministra sprawiedliwości? - Tak się poniekąd czuję, bo ja rozumiem, że można to wszystko sprawdzić, od tego jest prokurator, co było w tych nagraniach, czego dotyczył mail, i wtedy ferować wyroki. Jeżeli wtedy by się stwierdziło, że naruszyłem jakąś niezawisłość czy powagę swojego urzędu, to oczywiście przecież nie uchylam się tutaj od żadnej odpowiedzialności, ale moim zdaniem jest to przestępstwo. A po co ministrowi sprawiedliwości byłby kozioł ofiarny? - Nie wiem. Kozioł ofiarny - jak to wygląda? Jest postępowanie, toczy się postępowanie w sprawie przecież od poniedziałku. Ja nie zawiadomiłem po publikacji gazety, obrażając się, że coś opublikowano i teraz ścigam gazetę. Ja to zrobiłem przed, zrobiłem to już w poniedziałek, zaraz po otrzymaniu tego maila, natychmiast, i żądałem ścigania sprawcy. Pytanie, czy nie za późno jest pytaniem fundamentalnym. Być może powinien pan tuż po takiej rozmowie zawiadomić swojego przełożonego o tym, że taki telefon się odbył, bo rozumiem, że takie telefony nie są normą w pańskim życiu? - Nie są normą w moim życiu, bo nigdy nie otrzymywałem telefonów z kancelarii premiera, ale też forma tego i zaproszenie mnie i sędziów... i wiadomo, że sprawa Amber Gold nie jest sprawą tuzinkową. Wiedziałem, co to jest za sprawa i rzeczywiście początkowo dałem się nabrać, że takie spotkanie, takie informacje są potrzebne. Tym bardziej, że gdański wymiar sprawiedliwości jest poddawany totalnej krytyce. Nie zgadzam się z tą krytyką i zależało mi, by obiektywnie przedstawić również premierowi całą sytuację w szczególności jeśli chodzi o Amber Gold. Panie prezesie, czy w tej sytuacji pan się poda do dymisji? - Na razie nie widzę takiej potrzeby. Ja bym chciał, żeby prokuratura zbadała sprawę, żeby te taśmy ujrzały światło dzienne, były zabezpieczone. Mam nadzieję, że prokuratura zabezpieczyła te taśmy i jeżeli rzeczywiście z tych taśm wyjdzie, że nie dopełniłem jakichś obowiązków czy niezawisłości sędziego, to oczywiście, że podam się do dymisji bądź oddam się w ręce sędziów z Krajowej Rady Sądownictwa i niech ocenią to. Ale będzie prosił pan Krajową Radę Sądownictwa, żeby nie zgadzała się na wniosek ministra o pańskie odwołanie? - Ja nie będę prosił. Ja myślę, że Krajowa Rada Sądownictwa będzie miała już te dowody z prokuratury, będzie miała zabezpieczone taśmy. To są sędziowie, to są zawodowcy. I ocenią, czy ja rzeczywiście naruszyłem niezawisłość, czy nie naruszyłem tej niezawisłości. Dochodzimy do paranoi. Jak można ferować wyroki na podstawie jakichś nagrań? W tej chwili możemy kogoś tam gdzieś nagrać i od razu ferujemy wyrok, że tak było? Przecież są jakieś procedury i przecież my wszystkie je znamy, więc nie rozumiem takiego postępowania. Kiedy minister sprawiedliwości mówi o sprzeniewierzeniu się godności sędziego i przyjmowaniu zleceń politycznych, to pan nie myśli sobie, że jednak coś w tym jest? - Ale jakie zlecenia? Żadnych zleceń! Ja powiedziałem o terminie, termin nie jest tajemnicą. Pan, każdy dziennikarz, dzwoni do mnie i pyta się o terminy rozpraw. Ja te terminy ustalałem z przewodniczącą wcześniej. W zależności od materiału dowodowego miałby to być 12, 17 bądź 19. Ustaliśmy, że 12 już tego samego dnia. I to potwierdziłem w tej rozmowie, że będzie 12 i tego samego dnia ten termin był ogólnie dostępny dla wszystkich, już prasa podawała ten termin. To nie jest żadna tajemnica, to są techniczne sprawy. Tak, jakby o salę rozpraw mnie spytali, o termin rozprawy. Przecież ja nie powiedziałem żadnego składu sądu czy jakie ma być tam postanowienie, czy jakichś innych tajemnic, do czego jestem zobowiązany. termin rozprawy nie jest tajemnicą. Pan się czuje człowiekiem czystym i niewinnym? - Nie wiem - takie pytanie, czysty i niewinny... W tej sprawie czuję się niewinny. Ja po prostu działałem w przeświadczeniu, w błędzie w pierwszej rozmowie, że rzeczywiście rozmawiam z kancelarią premiera.