Posłuchaj Kontrwywiadu: Konrad Piasecki: To była rosyjska ruletka - tak górnicy mówią o pracy w tym korytarzu, w którym doszło do wybuchu. Czy pańskim zdaniem jest tak, że dyrekcje kopalń świadomie posyłają ludzi w takie śmiertelnie niebezpieczne korytarze? Jerzy Markowski: Wszyscy są świadomi - górnicy, dozór i zarząd kopalni, który ma pełną wiedzę o tym, czym dysponuje, w jakich warunkach pracuje. Czy to jest świadomość niebezpieczeństwa, czy tego, że prędzej czy później tam musi dojść do wypadku? Gdybyśmy zakładali, że musi dojść do wypadku, to nikt by się na to nie decydował. To jest świadomość niebezpieczeństwa, a jednocześnie pewna mobilizacja, czasami bezskuteczna, ale mobilizacja do zwalczania tego zagrożenia. Lata pracujemy w tych warunkach, one są dość typowe - niestety typowe w polskim górnictwie - takie warunki metanowe, takie warunki wybuchowe jeśli chodzi o pyły, temperatury czy ciśnienia - to jest wszystko normalne europejskie górnictwo. Tak jest wszędzie. Ale jak w takim razie może dojść do takiego wypadku? Czujniki nie sygnalizują niebezpiecznego poziomu metanu i nagle następuje wybuch? Te wypadki zdarzają się z różnych powodów. Najłatwiej byłoby powiedzieć, że przegrywamy wyłącznie z naturą, ale to byłby dość uproszczony pogląd, bowiem prawie zawsze jest natura. Ale jest i kwestia błędu ludzkiego. Rodzą się spekulacje, co do zaniedbań, jakichś manipulacji, ale pozwólmy to rozstrzygnąć tym, którzy będą to badali. Podstawowe wątpliwości wyglądają tak, że uważa się, że czujniki metanu sygnalizują, że on występuje i ktoś to lekceważy. "Dziennik" pisze, że przez kilkanaście godzin w "Halembie" ukrywano przed prokuraturą taką swoistą czarną skrzynkę, która rejestruje odczyty czujników. Jeśli tak, to ktoś świadomie lekceważy to niebezpieczeństwo i świadomie posyła ludzi w miejsca gdzie jest ekstremalnie niebezpiecznie. Dwie rzeczy, o których pan powiedział: czujnik, który sygnalizuje stężenie i ma zadziałać w ten sposób, że poprzez dyspozytornię centralną wyłącza zasilanie energetyczne. To po pierwsze. A to, o czym pan mówi, to jest chromatograf - urządzenie, stosowane do pomiaru stężenia metanu w szczególnie niebezpiecznych warunkach. I rzeczywiście powstaje pytanie, gdzie on był, jest, kto go obsługiwał i dlaczego. To trzeba rozstrzygnąć. I pytanie, czego dowodziłoby to, że go ukrywano? Albo ktoś tego nie potrafił obsługiwać, albo robił to, albo wstydził się wyników. Jedna i druga sytuacja jest skrajnie naganna i do rozstrzygnięcia przez prokuratora. Kiedy słucha się górniczych decydentów i samych górników to słucha się dwóch różnych światów. Bo ci pierwsi opowiadają o oszukiwaniu czujników, o graniczącym z szaleństwem narażaniu ich na ryzyko. Z kolei decydenci twierdzą, że to jest niemożliwe, by ktoś świadomie robił takie rzeczy. Gdzie leży prawda pańskim zdaniem? Sądzę, że ci, którzy mówią o takim świadomym oszukiwaniu, dość dawno już na dole nie biły. Bowiem dziś mamy do czynienia z górnikiem, który jest przede wszystkim czuły i wrażliwy na zagrożenia. Polski górnik jest po pierwsze honoru człowiekiem, po drugie jest człowiekiem wprawdzie biednym, ale to nie są samobójcy. Oni by sobie nie pozwolili wyłączyć urządzenia, które ratuje im życie. Ale oni mówią, że ich skazują na to ich szefowie, dyrekcje kopalń, które mówią im: Idźcie tam i w razie czego oszukujcie urządzenia. A oni muszą mieć pieniądze na chleb, muszą z czegoś wyżywić rodziny i dlatego przymykają na to oczy. Pańskim zdaniem to jest niemożliwe? To jest scenariusz z jakiegoś filmu, o którym pan mi mówi, że dyrekcja kopalń może kazać ludziom. Przy tym poziomie wzajemnej informacji nie wyobrażam sobie, by dyrektor jakiejkolwiek kopalni czy naczelny inżynier powiedziałby załodze: Idźcie w warunki skrajne i nie baczcie na zagrożenia. Róbcie, bo to jest dla mnie ważne. Tego sobie nie wyobrażam. Nie wyobrażam sobie górnika, który by się zgodził na to. Czyli te opowieści można by włożyć między bajki? Nie, te opowieści trzeba włożyć w ten cały element sensacji, aczkolwiek, powiem panu szczerze jeszcze raz: nie wyobrażam sobie górnika, który zgodziłby się wyłączyć urządzenie, które go ratuje. Czy polskie górnictwo, pańskim zdaniem, jest skazane na takie rosyjskie ruletki jak ta w "Halembie"? Czy to musi być taka sfera gospodarki, która rok w rok pociąga za sobą kilkadziesiąt śmiertelnych ofiar? Do środy polskie górnictwo było od 10 lat najbezpieczniejszym podziemnym górnictwem węgla na świecie. Takie po prostu jest górnictwo. I te wszystkie opowiadania o zamykaniu kopalń z powodu zagrożeń dotyczyć powinny nie tylko Polski, ale i całego świata. A poza tym, przepraszam za porównanie, może skrajne, ale najbardziej niebezpieczne są "bieda szyby", a one mają 2 metry głębokości. Ale są kraje świata, w których wydobywanie węgla jest przynajmniej znacznie tańsze. U nas jest i drogie, i - jak dowodzi ten wypadek - jednak niebezpieczne. Czy nie można by tego zredukować: i tych kosztów, i tego niebezpieczeństwa - wydobywać węgiel tam, gdzie jest bezpieczne i opłacalne. I jedno, i drugie się stale robi. Doprowadziliśmy do tego, że kiedyś na milion ton przypadał jeden wypadek śmiertelny - tak było mniej więcej 30 lat temu. Do dziś, jak powtarzam, polskie górnictwo było górnictwem najbezpieczniejszym na świecie. Natomiast inne górnictwa są bezpieczne, kiedy są to górnictwa odkrywkowe. Podziemne górnictwa są mniej więcej na tym samym porównywalnym poziomie. Natomiast jeśli chodzi o koszty, ja wiem, że to trudno dzisiaj powiedzieć, ale polskie górnictwo wydobywa węgiel pięciokrotnie taniej niż na przykład górnictwo niemieckie. Ale wielokrotnie drożej niż inne górnictwa światowe. Tak, bo tam nie ma głębokości. Dziękuję serdecznie. Raport specjalny: Tragedia w kopalni