Czy przy nagrywaniu płyty "Deja vu" odczuwaliście jakąś presję związaną z tym, jak przyjmą wasz powrót fani i krytycy? Oczywiście, że myśleliśmy. Ale nie zdominowało to naszego myślenia o kształcie płyty. Gdyby tak było, to nasza praca byłaby bez sensu. Zagraliśmy to, co chcieliśmy i to było dla nas najważniejsze. Inne sprawy odłożyliśmy całkowicie na bok. Wchodząc do studia mieliście już materiał gotowy, czy też wszystko powstało na bieżąco? Materiał był gotowy w 95 procentach. Te pozostałe 5 procent to już typowe obróbki dźwiękowe i możliwość posłuchania wszystkiego razem. Tego nie dało się zrobić przed wejściem do studia. Muzyka na tej płycie to duże bogactwo aranżacyjne. Mimo wszystko słychać w niej, że to gra Lombard. Takie było wasze zmierzenie? W sumie nie zastanawialiśmy się nad tym. Nie wiedzieliśmy tak do końca, czy jesteśmy jeszcze w jakikolwiek sposób rozpoznawalni. Jeśli mimo wszystko w tym natłoku technologicznych nowinek ktoś dostrzeże echa naszej dawnej twórczości, to będziemy bardzo zadowoleni. Nie było to jednak naszym założeniem. Najważniejsze było to, żeby nam się ten materiał podobał. Marta, jak to się stało, że trafiłaś do zespołu? MC: Mieszkam w Poznaniu i aktywnie udzielałam się w życiu kulturalnym regionu. Miałam wcześniej swój własny zespół i tak się składało, że członkowie Lombardu odwiedzali nas podczas naszych występów. W pewnym momencie na koncercie ktoś nas nagrał i zaniósł kasetę Grzegorzowi. Zresztą niech on opowie, co było dalej... GS: Posłuchałem Marty i przyznam się, że nie przesłuchałem całego materiału. Kilka dźwięków wystarczyło mi, aby ocenić jej możliwości. Znamy się już w sumie trzy lata, a pracujemy razem od dwóch lat. Rok spędziliśmy pracując tylko nad tym albumem. Czy nie baliście się, że zatrudnienie młodej wokalistki spowoduje, iż ludzie zaczną porównywać was do O.N.A.? To co się z O.N.A. wydarzyło, to sprawa bardzo pozytywna. Bardzo podoba nam się to, co grają. Nie obchodzi nas przeszłość muzyków, ale jedynie efekt końcowy. Więcej w Serwisie Rozrywka