Krzysztof Różycki: Dlaczego protestował pan przeciw temu, żeby program "Zero tolerancji dla przemocy w szkole" wicepremier Roman Giertych przedstawił w gdańskim gimnazjum, w którym uczyła się śp. Ania? Z tego, co wiem, rodzina zmarłej dziewczynki nie miała takich zastrzeżeń. Sławomir Broniarz: Takie polityczne wystąpienie w miejscu tragedii było wielkim nietaktem. Z przeprowadzonych sondaży wynika, że podobne zdanie ma dwie trzecie Polaków. A z drugiej strony ciekawi mnie, dlaczego media i politycy przemilczeli samobójstwo nastolatki w salce katechetycznej. Odebrała sobie życie kilka dni później... Jak ocenia pan program wicepremiera? Według sondaży, popiera go większość Polaków. Jeżeli mówimy, że sposobem na zapobieganie patologiom szkolnym będzie sprzątanie ubikacji, może to oznaczać powrót do Makarenki. Co pan sądzi o zakazie używania komórek czy zerwaniu ze szkolną "rewią mody"? Cała masa propozycji pana ministra ma infantylny charakter. Uczniowie słynnego I Liceum Ogólnokształcącego im. Kopernika w Łodzi, gdzie jako student byłem na praktykach, od pół wieku noszą mundurki i do tego nie były potrzebne decyzje ministra tylko wspólna wola rodziców i dyrekcji. W gimnazjum w Skierniewicach, gdzie uczy się moja córka, od dawna obowiązuje zakaz używania komórek. To wszystko, razem z systemem kar i nagród, można załatwić odpowiednimi zapisami w statutach szkół. A zakaz przytulania na przerwach? Komu to przeszkadza? Czy tym powinien zajmować się minister?! Premier Giertych chce nas przekonać, że rak patologii przeżarł większość z 40 tysięcy szkół i placówek wychowawczych. Znam elitarne szkoły w Warszawie i Łodzi, mogące pochwalić się świetnymi wynikami w nauce, gdzie od lat występuje zjawisko "fali", którego nauczyciele i dyrekcja nie chcą przyjąć do wiadomości. Z prawdziwymi przestępcami nie radzą sobie nie tylko nauczyciele, ale także policjanci, prokuratorzy i cały system karny. Dlatego rolą ministra jest przygotowanie rozwiązań systemowych, a nie zwalczanie kolorowych ciuchów gimnazjalistek. Dlaczego w swoim programie pan minister zapomniał o narkotykach? Walka z narkomanią była jego hasłem w pierwszych dniach urzędowania. Chciałbym wiedzieć, co od maja do listopada zostało w tej sprawie zrobione. Zamiast wyważać otwarte drzwi, Roman Giertych powinien powiedzieć, co mają robić gminy, gdzie pozamykano szkoły, świetlice, zlikwidowano zajęcia pozalekcyjne. Jak mają pracować dyrektorzy szkół, którym gminy zabraniają wypłacania pieniędzy za zastępstwa, co powoduje sytuację, że czasem podczas lekcji nie ma w klasie nauczyciela. Odpowiedzialność materialna rodziców za szkody wyrządzone przez uczniów to chyba dobre rozwiązanie. Żeby te pomysły nie były gołosłowne, konieczne są zmiany w kodeksie cywilnym. Minister proponuje, żeby nauczyciele stali się funkcjonariuszami publicznymi. To wzmocni ich pozycję. To dobry pomysł, pod warunkiem że w ślad za tym pójdą prace legislacyjne nad licznymi ustawami, na przykład poprawiony zostanie 115 art. kodeksu karnego. Na razie to słowa bez pokrycia. Tak jak stało się to z obietnicą "taniej książki" czy monitoringiem szkół. Wykorzystując stanowisko ministra, pan Giertych stara się reanimować w mediach swoją upadającą partię. Postulat wzmocnienia pozycji dyrektora, wizytatora, kuratora też się panu nie podoba? Dyrektor ma kompetencje, które wraz z radą pedagogiczną pozwalają mu relegować ze szkoły każdego ucznia, który dopuścił się ciężkich przewinień. Gdy mówimy o nadzorze, to wolałbym, żeby pan minister sprawił, żeby wizytatorom podlegało nie 100 szkół, jak ma to miejsce dziś, lecz najwyżej kilka. W Łodzi od lutego nie ma kuratora, mimo że pani Florek bezapelacyjnie wygrała dwa konkursy. Niestety, jej kandydatura nie podoba się wiceministrowi Orzechowskiemu. Nie przeszkadza to jednak Giertychowi mianować na bardzo ważne stanowisko dyrektora Centralnego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli katechetkę, która w konkursie na łódzkiego kuratora przegrała z panią Florek. Większość rodziców popiera wprowadzenie szkół o podwyższonym rygorze. Kilka lat temu, wbrew naszemu stanowisku, ministerstwo zlikwidowało szkoły przy pogotowiach opiekuńczych. Można przypuszczać, że minister Giertych wraca do starej koncepcji. Ale jego obecna propozycja jest bardzo kontrowersyjna. Skierowanie do takiej szkoły dziecka, które trzy razy osiągnie naganną ocenę z zachowania, musi budzić wątpliwości. Podobnie jak projekt, żeby uczyli w nich wojskowi, najlepiej wracający z Iraku i Afganistanu. W przeciwieństwie do Giertycha ja byłem w wojsku i wiem, że to kiepski pomysł. ZNP sprzeciwiało się powstaniu gimnazjów, a dziś minister Giertych rozważa możliwość ich likwidacji. To tylko słowa, z których nic nie wynika. Chodziło o to, żeby dziennikarze przez kilka dni mówili o wicepremierze Giertychu. A zniesienie koedukacji? Jest do zaakceptowania tylko wówczas, gdy to będzie suwerenna, oddolna decyzja szkoły, a nie żaden administracyjny nakaz ministerstwa. Niechęć panująca między Ligą Polskich Rodzin i Związkiem Nauczycielstwa Polskiego, panem i ministrem Giertychem jest chyba większa niż podziały między PiS i PO. Zrzeszamy 317 tysięcy członków. Należy do nas 40% nauczycieli. Jesteśmy największym branżowym związkiem zawodowym w kraju. Przez 17 lat udawało nam się dogadywać ze wszystkimi ministrami edukacji od profesora Samsonowicza, poprzez prawicowych ministrów Handkego i Wittbrodta, po Mirosława Sawickiego. Z wszystkimi, tylko nie z Giertychem. Jako obywatel tego kraju mam prawo oczekiwać, żeby władza spełniała określone standardy. Nie wypowiadam się w sprawie kierownictwa LPR, bo nic mi do tego. Za to pan wicepremier w TVP 3 pozwolił sobie na uwagę, że pora zmienić przewodniczącego ZNP. Nawiasem mówiąc, jestem pełen uznania wobec organizacyjnych i socjotechnicznych umiejętności Romana Giertycha, który potrafi przyciągnąć do siebie bardzo młodych ludzi i zapewnić im najwyższe urzędy w państwie. Szkoda, że równie dobrze nie radzi sobie w oświacie. LPR uważa pański związek za przybudówkę Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Mamy 100 lat, a przed wojną naszym honorowym członkiem był marszałek Piłsudski. Ale po wojnie związek mocno tkwił w strukturach PRL, a po 1989 roku związał się z postkomunistyczną lewicą. Był organizacją, która zakładała SLD. W PRL nasi szeregowi członkowie mieli z władzą takie same powiązania jak reszta obywateli. W latach dziewięćdziesiątych ZNP był jedną z 30 organizacji, które zakładały Sojusz Lewicy Demokratycznej. Mieliśmy wówczas ponad 30 posłów. Jednak wbrew temu, co twierdzi wicepremier Giertych, ja nigdy posłem SLD nie byłem. Dziś nasze powiązania z SLD są bardzo luźne. Jak wynika z badań przeprowadzonych w ubiegłym roku, aż 40 proc. naszych członków popierało Platformę Obywatelską, gdy za Sojuszem opowiadało się tylko 10 proc.. Jesteśmy związkiem zawodowym i jak każdy związek na świecie mamy lewicowe, prospołeczne konotacje. W ubiegłej dekadzie staliśmy się członkiem Światowej Konfederacji Nauczycieli, organizacji opierającej się na wartościach chrześcijańskich, gdy "Solidarność" działała w liberalnej, lewicowej Międzynarodówce Edukacyjnej. Ja sam jestem praktykującym katolikiem, a prawnikiem naszego zarządu głównego jest działacz LPR. 25 listopada ZNP organizuje manifestację. Nadal będziecie domagać się dymisji Giertycha? Tak. Roman Giertych nie ma pojęcia o edukacji i do tego jest szefem partii politycznej. Gdy powoływano koalicję, ministerstwo praktycznie nie funkcjonowało. W czasach ministrów Wittbrodta czy Handkego nie nadążaliśmy w zapoznawaniu się z nowymi przepisami. Za Giertycha przez pół roku pojawiły się trzy akty prawne. Nasze negatywne zdanie o panu wicepremierze potwierdził sondaż "Życia Warszawy". Jego czytelnicy uznali Giertycha za najgorszego ministra. Ale my o tym wiedzieliśmy już w pierwszych dniach jego urzędowania. Przestrzegaliśmy, że to nie jest rycerz na białym koniu, który zbawi polską oświatę, tylko lis wpuszczony do kurnika. Tak też się stało.