"PO się zepsuła. Zaszkodziła jej druga kadencja. Politycy PO oderwali się od rzeczywistości. Poczuli się bezkarni" - tłumaczy. "Coś się też stało z Tuskiem. On zaczyna tracić instynkt. Miałem nadzieję, że PO nie stanie się partią wodzowską, a to właśnie się dzieje" - dodaje. Konrad Piasecki: Ile razy zdążył pan pożałować tego "jeszcze będzie przepięknie", śpiewanego niegdyś Platformie? Tomek Lipiński: - Nie żałuję tego z tego względu, że moment historyczny, w którym to się odbywało i od którego dzieli nas już sześć i pół roku, był taki, że uważam, że wtedy słusznie zrobiłem. Dzisiaj bym nie zaśpiewał. A co by im pan dzisiaj zaśpiewał? - Dzisiaj musiałbym napisać nową piosenkę... nie wiem: "Panie i panowie, ogarnijcie się" albo "Panie i panowie, ocknijcie się" (śmiech). Było wtedy tak, że rockman uwierzył politykom? Mimo że zapewniał, że nigdy nie uwierzy. - Nie. Sytuacja polityczna była taka, że rząd PiS-u potknął się o swoje własne nogi w dość niejasnych do dziś okolicznościach, po krótkim bardzo okresie rządzenia sam się obalił. Ten krótki okres rządzenia był bardzo nieprzyjemny, niefajny i nie chciałem, żeby się powtórzył. Jedynym sposobem zapobieżenia temu było wsparcie głównej siły konkurencyjnej. A kiedy pierwszy raz pan pomyślał: "Hmm, czy pod rządami Platformy jest tak przepięknie i tak normalnie?". - Od razu miałem takie zastrzeżenie, że w zasadzie w Polsce powinna istnieć siła alternatywna dla klinczu Platforma - PiS, ponieważ ten klincz jest bardzo niezdrowy. I miałem ogromną nadzieję, że coś może się wyłoni - ale to była tylko nadzieja i nadzieja okazała się płonna. Druga kadencja Platformy - wydaje mi się - bardzo Platformie zaszkodziła. Ale jest tak, że Platforma się zepsuła czy nasze oczekiwania wobec niej, pańskie oczekiwania były za duże? - Wydaje mi się, że Platforma się zepsuła, że dzieje się coś takiego, że w momencie wygrania tej drugiej kadencji politycy Platformy coraz bardziej odrywali się od rzeczywistości, poczuli się nazbyt bezpieczni i bezkarni - i to szczególnie na tych średnich i niższych szczeblach. Pomyśleli sobie: skoro wyborca mnie kocha po raz drugi, to kochać mnie będzie po raz trzeci i enty. - Coś takiego. Jest taki mechanizm w polityce, że w takiej sytuacji politykom jest łatwo się oderwać od ziemi. Ale pan jest tym typem wyborcy, który ma do Platformy pretensje, że jest trochę zbyt marudna, trochę zbyt ślamazarna, trochę zbyt leniwa, czy raczej, że to co robi, jest dalekie od tego, czego by ludzie od niej oczekiwali? - Raczej to drugie. To nie jest tak, że ja jestem zdeklarowanym wyborcą Platformy. Ja do polityki podchodzę bardzo pragmatycznie. Uważam, że dokonujemy wyboru spośród tych ofert, które mamy na rynku politycznym. Nie wybieramy partii naszych marzeń, bo taka nie istnieje i tyle. Na ile panu przeszkadza, że teraz Platforma jest taka: wszyscy na jednej fali i sygnał z centrali to jest to, co jest najważniejsze w życiu PO? - To nie robi dobrego wrażenia, oczywiście. Jak pan patrzy na takiego Schetynę, który mówi: Donaldzie, Twoje przywództwo, tylko Twoje przywództwo.... - ... To był dosyć przykry widok rzeczywiście. Nie wiem, być może premier Tusk uznał, że wobec zbliżających się wyborów jednych, drugich i trzecich to tego typu konsolidacja jest niezbędna, ale oczywiście bardzo wielu wyborców PO, czy z tej poprzedniej kadencji czy z tej, wciąż miało nadzieję, że Platforma będzie jednak partią niej wodzowską niż się stała. Wydaje mi się, że też coś się z premierem stało takiego, że zaczyna tracić swój instynkt, albo może właśnie ten instynkt nakazuje mu tak działać. Może to będzie dla PO bardzo dobre, ale czy będzie dobre dla nas wszystkich to nie wiem. A może jest tak, że władza dla władzy daje czystą, choć trochę grzeszną, przyjemność. - Nigdy nie byłem władzą, więc trudno mi powiedzieć, ale jest to możliwe. A potrafi pan odpowiedzieć, po co jeszcze Tuskowi ta władza? - Wie pan, ja myślę, że akurat tutaj jest taka sytuacja, że ktoś się zobowiązał do czegoś, ktoś chce to doprowadzić do końca. Poza tym wydaje mi się, że fajnie jest być premierem przez dwie kadencje... Patrząc z ludzkiego punktu widzenia, premier Tusk musi sobie zadawać pytanie, co dalej. Też musi o tym myśleć i też musi podejmować decyzje, które dadzą mu jakieś odbicie w przyszłość nawet po ewentualnej przegranej Platformy w najbliższych wyborach. No właśnie, a jeśli nie Platforma to PiS. I co pan na to ? Bo pan wtedy tak naprawdę bardziej z niechęci do PIS-u niż z miłości do Platformy śpiewał to "Jeszcze będzie przepięknie", prawda ? - Trochę tak. To znaczy tak fifty-fifty, powiedzmy sobie. No, ale aktualne jest to co mówiłem, że największą tragedią Polski jest to, że nie ma partii tak naprawdę centrowej, liberalnej, która byłaby partią klasy średniej, która nam się szczęśliwie w Polsce tworzy. Nie mamy tradycji klasy średniej, ponieważ klasa średnia - jak wiadomo - wyłoniła się z mieszczaństwa, które w Polsce było szczątkowe i na ogół było cudzoziemskie. I poprzez rozbiory, itd., itd., i 50 lat komunizmu właściwie unicestwiono ten zarodek klasy średniej. Ona się odradza. Nie ma swojej reprezentacji tak naprawdę. W Gowinie nie widzi pan takiej partii mieszczańskiej ? - Nie, nie, nie. Gowin jest nazbyt prawicowy jak na partię klasy średniej, która z natury rzeczy jest liberalna. To są ludzie, którzy prowadzą biznesy, jeżdżą po świecie, znają języki, a Gowin reprezentuje jednak taki trochę kościółkowy, małomiasteczkowy. Ale czuje pan w sobie jeszcze jakiś taki żywy, realny lęk przed Jarosławem Kaczyńskim? Ma pan przekonanie, że dojście PIS-u do władzy to więcej problemów niż radości? - To na pewno przyniesie problemy. Tym bardziej, że nie widzę jakiegoś wyraźnego programu. Natomiast też obawiam się tego, że gdyby Jarosław Kaczyński doszedł do władzy to musiałby postawić prezydenta Komorowskiego i premiera Tuska przed Trybunałem Stanu za zamordowanie brata, co prawdopodobnie mu się nie uda i straci wiarygodność. Ale z drugiej strony - trzecia kadencja Platformy, jeszcze gorsza. - Też nie wydaje mi się. Sytuacja nie jest wesoła dla nas wszystkich, bo wydaje mi się, że coraz większa ilość z nas, Polaków, przestaje mieć wrażenie, że ktokolwiek ich reprezentuje w najwyższym organie władzy, czyli w parlamencie. A może to jest po prostu tak, że i władza i polityka takie muszą być? - Też może. Ja dosyć blisko obserwuję wydarzenia polityczne w Wielkiej Brytanii, gdzie właściwie stosunek do polityków, członków parlamentu jest bardzo podobny jak u nas, też wszyscy mają poczucie, że oni się oderwali od ziemi, też brak charyzmatycznych przywódców z wizją, też to wszystko się staje takie... słabe. Czyli co, nigdy w nic nie uwierzę politykom? - Politycy nie powinni być obiektem wiary, tylko powinni być obiektem co najwyżej składanego w ich ręce zaufania w to, że potrafią administrować krajem i że potrafią stworzyć dla tego kraju jakąś wizję wybiegającą w przyszłość, dzięki czemu moglibyśmy mieć poczucie w jakim kierunku ta lawa płynie. Wydaje mi się, że to jest powszechny brak wśród polityków europejskich i światowych, oni potrafią reagować na sytuację lepiej lub gorzej, natomiast nie są kapitanami, nie są nawigatorami, nie wiemy, dokąd płyniemy. Nie mamy scenariuszy, na przykład na rozsypanie się Unii Europejskiej, co nie jest tak bardzo nieprawdopodobne, jakby się wydawało. A proste reagowanie na zagrożenia, które świat przynosi, to jest troszeczkę za mało.